Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rody nadwarciańskie. Rylowie - wielka miłość w czasach nazistowskiej zarazy ZDJECIA

Dariusz Piekarczyk
Dariusz Piekarczyk
Rody nadwarciańskie. Rylowie - wielka miłość w czasach nazistowskiej zarazy
Rody nadwarciańskie. Rylowie - wielka miłość w czasach nazistowskiej zarazy Archiwum rodziny Rylów
To była wielka, szalona miłość. Miłość w czasach brunatnej, nazistowskiej, zarazy. Wiktoria Wojciechowska i Zygmunt Ryl pokochali się w czasie ciemnej nocy okupacji

Oboje wywiezieni zostali przez Niemców na roboty przymusowe do Bawarii, w rejon Augsburga.Pracowali w okolicach kilkunastotysięcznego miasteczka Nordlingen. On do bauera, który był bardzo okrutny i podły, w końcu nasłał na niego gestapo, gdy Zygmunt dowiedział się o tym, uciekł. Wsiadł do pociągu, który jechał do przedwojennej Polski. W przedziale całą podróż do Sieradza spędził z Niemkami, które, jako, że znał język niemiecki, pomagały mu podczas tej podróży. Wysiadł w Sieradzu, a tu na stacji czekało na niego gestapo. Z uwagi na to, że droga do siedziby gestapo prowadziła koło jego domu, matka widziała prowadzonego syna i żegnała go po raz drugi, bowiem ponownie został wywieziony na przymusowe roboty do Niemiec. Tym razem bauer, Niemiec musiał mu ufać, bo jeździł nawet samochodem ciężarowym. Wiktoria pracowała blisko Zygmunta. Młodzi wpadli sobie w oko. Spotykali się ukradkiem i planowali wspólną przyszłość.

Po wejściu wojsk alianckich w te pędy zdecydowali się na ślub i 23 czerwca 1945 roku zawarli związek małżeński w jednym z katolickich kościołów w Nordlingen. Uroczystość miała szczególny charakter, bowiem na ślubnym kobiercu stanęło 55 par młodych Polaków, wywiezionych tak jak Wiktoria i Zygmunt na przymusowe roboty do III Rzeszy.Takie to wtedy były czasy, że młodzi ludzie starali się jak najszybciej nadrobić stracony w okupację czas. Chłonęli życie. Wiktoria Wojciechowska pochodziła z Wielkopolski. Jej rodzina mieszkała we wsi Targowisko w obecnym powiecie leszczyńskim (Wielkopolska), nieopodal Sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia w Górce Duchownej. Zygmunt to chłopak z Sieradza, z ulicy POW.
Rodzina Wiktorii od wieków mieszkała we wsi Targowisko. Trudno szukać początków, bo nikt tak naprawdę ich nie zna. Może gdyby poszperał w księgach parafialnych sanktuarium, które w tamtym regionie nazywane jest Małą Częstochową, a coroczny odpust trwa aż 10 dni ( w tym roku rozpoczyna się 22 sierpnia) , to znalazłby więcej informacji o Wojciechowskich. W każdym razie członkowie rodziny pamiętają Szczepana, czyli ojca Wiktorii, który urodził się w roku 1892. Jego rodzicami byli Franciszka oraz Ignacy.

- Zapisał się Szczepan w historii naszej rodziny w sposób szczególny - mówi Dorota Ryl z Sieradza (była wicemarszałek województwa łódzkiego), dla której był dziadkiem męża. - Proszę sobie wyobrazić, że w czasie I wojny światowej służył w armii pruskiej. Wówczas nie było to, w tamtych stronach, nic dziwnego. Okolice gdzie Wojciechowscy mieszkali były pod zaborem pruskim, więc do jakiej armii miał iść? Naturalnie, że pruskiej. Z przekazów rodzinnych wiemy, że Szczepan poszedł na front zaraz po wybuchy wojny, czyli gdzieś w sierpniu 1914 roku. Trafił na front na terenie dzisiejszego pogranicza belgijsko-francuskiego. Tam zresztą walczyło wiele pułków z Wielkopolski, w których było wielu Polaków. Bodajże około roku 1916 został ciężko ranny. Zniesiono go z pola bitwy z przestrzelonym płucem, szyją oraz poharataną nogą. Noga goić się nie chciała. Mało tego, wdała się gangrena i trzeba ją było amputować. Z kolei postrzał szyi sprawił, że Szczepan do końca życia mówił już niewyraźnie. Szczepan niechętnie opowiadał o swojej służbie w armii pruskiej.

Niewykluczone, że Szczepan Wojciechowski służył w 3. Dolnośląskim Pułk Piechoty. Jego 3. batalion stacjonował w Lesznie, a Targowisko niedaleko Leszna. Żołnierze tej formacji walczyli na froncie zachodnim właśnie we Francji i Belgii od drugiej połowy sierpnia 1914 roku, aż do początków listopada roku 1918. Pozostały po nich setki cmentarzy, gdzie wiele grobów z polskimi nazwiskami.

- Po wyjściu ze szpitala i jakim takim podleczeniu wrócił do rodzinnej miejscowości - kontynuuje nasza rozmówczyni. - Ożenił się z Józefą Kazimierczak, a potem wspólnie z synem, także Szczepanem, prowadził gospodarstwo rolne. Zmarł 10 marca 1975 roku. Oprócz Szczepana juniora mieli Wojciechowscy jeszcze troje dzieci, Annę, Wiktorię i Władysławę. Na dłużej zatrzymamy się przy Wiktorii, bo z nią, już na zawsze, związane są losy, znanej sieradzkiej rodziny Rylów. Bodajże jesienią roku 1939, kiedy Niemcy już na dobre rozpanoszyli się na polskiej ziemi, dziewczyna dostała nakaz wyjazdu na roboty przymusowe do Niemiec. Nie pomogły tłumaczenia weterana Wielkiej Wojny, czyli jej ojca, który przelewał krew za Kajzera. Wiktoria trafiła w okolice Nordlingen w lipcu 1940 roku. Dla Niemców była tanią siłą roboczą. Jej ojciec nic nie wskórał.

- Dziadkowie moi mieszkali przed wojną na ulicy POW w Sieradzu - zaczyna swoją opowieść Zbigniew Ryl, znany i ceniony w Sieradzu mechanik samochodowy. - Do Sieradza Rylowie przyprowadzili się z Tubądzina. Babcia Stanisława z domy Janiszewska urodziła się 30 kwietnia 1892 roku. Mieli dwóch synów - Zygmunta, czyli mojego ojca oraz Józefa, a także córkę Helenę. Dziadek pracował w młynie u Tokarskiego. Młyn do dziś stoi przy POW.

- Za to babcia Rylowa była akuszerką znaną na cały Sieradz - wtrąca pani Dorota. - Ile ona porodów odebrała nie sposób zliczyć. Potrafiła też nastawiać kręgi, zwichnięcia. I miała jeszcze jedna umiejętność, dziś chyba nieosiągalną. Jak komus wpadło coś w oko, to w te pędy do Rylowej biegł, a ona językiem wyjmowała. Niebywałe, prawda? Historię tę opowiedział mi bardzo niedawno, mieszkaniec Sieradza, który w tamtych okolicach się wychowywał.

- Ojca od młodego do motoryzacji ciągnęło - wspomina pan Zbigniew. - Przekazał to zresztą dzieciom, bo ja mechanik samochodowy, tak jak nieżyjący już mój brat Edek. Ale wracając do taty. Pracował na stacji benzynowej u państwa Szwankowskich. To była wówczas jedyna stacja benzynowa na okolicę. Na wojnę nie poszedł, bo w roku 1939 miał 17 lat. Wpadł jednak Niemcom w łapy i został wywieziony na roboty. Jako, że liznął już w Sieradzu trochę mechaniki samochodowej, ciężarówkę prowadzić potrafił, to nie miał tam nawet źle. Wspominał, że traktowano go przyzwoicie, często gęsto siadał za kierownicą ciężarówki. To właśnie tam, na niemieckiej ziemi, poznał mamę. Rodzice niewiele opowiadali o tej swojej wojennej miłości. W każdym razie, już po ślubie, czyli w lipcu lub sierpniu 1945 roku wyjechali z Niemiec. Nie przyjechali jednak do Sieradza. Pojechali do rodzinnej miejscowości Wiktorii. Cóż, kobieta miała większy dar przekonywania. Rodzice Wiktorii musieli od razu zięcia zaakceptować, bo zapadała decyzja, że dają młodym kawał ziemi.

Młodzi Rylowie nie pobyli pod Lesznem długo. Po kilku miesiącach przyjechali do Sieradza.

- Nigdy nie mówili co było powodem zmiany decyzji , ale pewnie ojciec wolał być kierowcą niż rolnikiem- mówi pan Zbigniew. - Fakt , faktem przyjechali do Sieradza i zamieszkali wspólnie z dziadkami w domu przy obecnej ulicy POW, która przez długi czas nazywała się 15-Grudnia. Już w roku 1946 na świat przyszło pierwsze dziecki państwa Wiktorii i Zygmunta Rylów. To była Irena. Trzy lata później urodził się Edward, a roku 1953 Grażyna, dwa lata później Anna, zaś w 1958 przyszedłem na świat ja. Z najstarszą siostrą Ireną mamy urodziny w dniu 9 września, taka ciekawostka - równe 12 lat.

Te pierwsze powojenne lata, jak w wielu rodzinach, także i u Rylów, ciężkie były. Często gęsto wiatr wiał w oczy.

- Ojciec miał na szczęście niezły, jak na tamte lata, fach w ręku, bo był kierowcą kontynuuje nasz rozmówca. - Wtedy kierowcy że świecą trzeba było szukać. I tak trafił ojciec do prywatnej firmy zajmującej się komunikacją samochodową. W domowych archiwach zachowało się zdjęcie jak stoi przed autobusem, który kursował na trasie Wieruszów - Szadek - Sieradz. Obok niego jest konduktor. Wiem jedynie, że mówiono na niego pan Pomidorek. Jak się nazywał, mogę jedynie bezradnie rozłożyć ręce. Długo tam ojciec nie pojeździł, bo firma nie przetrwała. W każdym razie był jednym z tych, którzy współtworzył powojenną komunikację samochodową w naszym regionie.

Wacław Janiszewski czule gładził mundur. Kiedy popatrzył na napis Poland na lewym rękawie, oczy mu się zaszkliły. Jeszcze nie dowierzał, że po latach wojennej poniewierki wrócił do Sieradza, do kamienicy przy torach. Wrócił i zastał całą rodzinę.

- Bóg był dla nas łaskawy - myślał. - Trzeba mu podziękować. Jutro niedziela, jeśli nie będzie padało, włożę mundur i pójdziemy z Anielą oraz dziećmi podziękować, za to że przeżyliśmy wojnę.

To była słoneczna lipcowa niedziela.-

Ubierz tę ładną suknię w kwiaty, którą przywiozłem z wojny, ogarnij dzieci. Pójdziemy do fary na sumę - rzekł Wacław do żony. - Trzeba pani sieradzkiej za szczęśliwe ocalenie podziękować.
Kiedy szli pod rękę, na ulicy nie było osoby, która by się za nimi nie oglądała. Wyglądali pięknie. On w mundurze, jak przedwojenny oficer. Znajomi witali się, ten i ów wyściskał się z Wacławem, bo byli i tacy, którzy go już dawno pogrzebali. Było już dwa lata po wojnie, a on dopiero teraz wrócił do Sieradza.

Na mszy Wacława kilka razy gardło ściskało ze wzruszenia. Po nabożeństwie sam proboszcz Apolinary Leśniewski, który przecież był kapelanem Armii Krajowej w Powstaniu Warszawskim, doszedł, rękę uścisnął, po ramieniu poklepał, pobłogosławił. I tyle było powojennego szczęścia Janiszewskich.
Wczesnym rankiem w poniedziałek łomotanie do drzwi postawiło Janiszewskich na nogi. Wacław otworzył drzwi i został siłą wepchnięty do środka. Weszło dwóch żołnierzy.
- Ty jesteś Wacław Janiszewski? - spytał hardo ten w stopniu kaprala.
- Ja. Bo co? - odpowiedział gospodarz.
- Zbieraj się, pójdziesz z nami, ale ten andersowski mundur zabierz i dokumenty wszystkie. Tu nie andersowa Polska, coś ty nie wiedział? - drwił żołnierz.
Wacław żegnał się z rodziną, czując, że szybko nie wróci. Przeszli niedaleko, niecały kilometr, na ulicę 15 Grudnia, gdzie mieściła się siedziba Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa.

- O tym, co tam się działo, dziadek nigdy nam nie opowiadał - mówi Dorota Ryl. - Po tamtych wydarzeniach o swoich wojennych przeżyciach też niechętnie wspominał. Lepiej żebyście nie wiedzieli, tak dla was bezpieczniej, ucinał w zarodku każde pytanie o wizytę w PUB. Mundur mu zabrali i wszelkie dokumenty. W domu ocalało jakimś cudem kilka zdjęć, w tym jedno w mundurze oraz bilet powrotny do Polski, na którym jest data 11 czerwca 1947 roku. Potem już do końca życia był kolejarzem. Pracował na stacji w Sieradzu.

Wojenna tułaczka Wacława Janiszewskiego rozpoczęła się, kiedy został wysłany przez niemieckiego okupanta na roboty przymusowe na południe dzisiejszej Austrii. Gdzie był, co dokładnie robił? Nie sposób ustalić, można jedynie domniemywać. Z zachowanych zdjęć wynika, że pracował przy budowie i obsłudze linii kolejowej. Na przełomie 1944 i 1945 roku na tereny te weszły wojska alianckie i Wacław Janiszewski, kiedy tylko dowiedział się, że istnieje możliwość zaciągnięcia się do armii generała Andersa, nie zastanawiał się nawet chwilę. W działaniach bojowych nie zdążył wziąć udziału, bo Niemcy skapitulowały. Przez pewien czas przebywał z wojskiem we Włoszech. Potwierdzeniem tego jest jedno zachowane zdjęcie z Italii. Po zakończeniu działań wojennych, zapewne tak jak i około 5.000 żołnierzy korpusu, mógł trafić do jednego z obozów repatriacyjnych w Cervinara i Paolisi koło Neapolu lub w San Domenico. Obozy te pozostawały pod opieką władz brytyjskich, które organizowały transporty do Polski, w tym także z Neapolu do Gdańska. Właśnie jednym z takich transportów Wacław Janiszewski przypłynął w połowie 1947 roku. Zachował się bilet. Z Gdańska wrócił do Sieradza, w którym Janiszewcy, po przeprowadzce z Pabianic, mieszkali od roku 1937. Jak mógł zresztą nie wrócić, czekała tu na niego żona Aniela, z którą ślub wziął 6 stycznia 1930 roku. Był to dzień Trzech Króli.
Z tego związku na świat przyszło pięcioro dzieci: Krystyna, Alicja, Tadeusz, Stefan oraz Jadwiga.

- Janiszewscy mieszkali przy ulicy Armii Ludowej 61 od 1937 do 1988 roku roku, Wacław zmarł w 1962 roku, a Aniela z Ścieszków w 1988. Oboje pochowani są na sieradzkim cmentarzu. Krystyna, urodzona w roku 1932, to moja mama - opowiada Dorota Ryl. - Od piątego roku życia, kiedy Janiszewscy przyprowadzili się do Sieradza, mieszkała w tym mieście, z którym potem związała całe życie. Pracowała aż do emerytury w zakładach dziewiarskich Sira, które przez wiele lat po wojnie były dumą Sieradza.

Cofnijmy się do roku 1950. 18-letnia wówczas Krystyna wyszła za mąż za Eugeniusza Woźniaka, którego rodzicami byli Helena z domu Chaber (1899-1985) oraz Stefan (1899-1953). Woźniakowie mieszkali na sieradzkiej Pradze. - Pamiętam jeszcze babcię - wspomina pani Dorota. - Miała na imię Helena.
Krystyna i Eugeniusz mieli cztery córki: Dorotę, Małgorzatę, Annę i Grażynę. Najbardziej znana jest Dorota, która jako pierwsza w dziejach Sieradza dostąpiła zaszczytu bycia wicemarszałkiem województwa łódzkiego. Piastowała to stanowisko w latach 2010-2014. Obecnie jest wiceprzewodniczącą Sejmiku Województwa Łódzkiego.

- Całe moje zawodowe życie związane jest z Sieradzem - mówi pani Dorota. - Tu się urodziłam, tu chodziłam do szkoły, tu mieszkam. Przeszłam wszystkie szczeble w administracji samorządowej i rządowej. Zaczynałam pracę w roku 1981 w Urzędzie Gminy w Sieradzu. Potem był Urząd Wojewódzki w Sieradzu, Starostwo Powiatowe w Sieradzu, praca w Regionalnej Izbie Obrachunkowej, gdzie miałam nadzór nad samorzadami i w końcu Urząd Marszałkowski w Łodzi.
W roku 1979 pani Dorota wyszła za mąż za Zbigniewa Ryla. Rok później na świat przyszła córka Maja, ich jedyne dziecko. Obecnie jest nauczycielką języka polskiego, pracuje w szkole, prowadzi też własną firmę. - Mamy dwóch wnuków - mówi z uśmiechem nasza rozmówczyni. - Wojtek ma 15 lat, Jacek zaledwie trzy miesiące. Jestem szczęśliwą babcią.

- Ja z kolei dumnym dziadkiem - wtrąca pan Zbigniew. - Zawodowo też czuję się spełniony, choć na zupełnie innej niwie. Mnie do polityki nigdy nie ciągnęło. Od dziecka grały mi w duszy motory Przejąłem fach po ojcu, który całe życie zawodowe był związany z samochodami, bo pracował w PKS, gdzie jeździł autobusami i ciężarówkami. Następcy jednak nie mam. Córka mechanikiem samochodowym już nie będzie. Wracam też pamięcią do swojej przygody z zapasami. Byłem zawodnikiem Piasta Sieradz, kadry Polski juniorów. Z Grunwaldem Poznań zdobyłem drużynowego mistrza Polski juniorów, a później cóż, rodzina, obowiązki.

- Raz do roku mamy rodzinne spotkania - wyjawia pani Dorota. - Wtedy opowiadam o naszej pogmatwanej historii rodzinnej. Szczepan Wojciechowski, dziadek męża walczył w I wojnie światowej w armii pruskiej, a z kolei mój dziadek trafił do armii Andersa. Przechowuję pamiątki rodzinne, ściany zdobią stare fotografie moich i męża przodków. W każdym razie, podkreślam to z dumą, dla naszej rodziny, wszystko co polskie, co sieradzkie, jest najcenniejsze.

Tekst powstał kilka lat temu i był publikowany w tygodniu "Nad Wartą", w cyklu Rody nadwarciańskie.

od 7 lat
Wideo

Krzysztof Bosak i Anna Bryłka przyjechali do Leszna

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sieradz.naszemiasto.pl Nasze Miasto