Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wacław Tęsiorowski z ulicy Podrzecze - król sieradzkich wozaków ZDJĘCIA

Dariusz Piekarczyk
Dariusz Piekarczyk
Wacław Tęsiorowski z ulicy Podrzecze - król sieradzkich wozaków
Wacław Tęsiorowski z ulicy Podrzecze - król sieradzkich wozaków Fot. Archiwum, Ł. Piotrowski
- Ustawiona, jak tańczy, trzeba ją podszparować, bo jak będzie tak tańczyć, to się urwie - Wacław Tęsiorowski z ulicy Podrzecze w Sieradzu, ostatni wozak z miasta nad Wartą, kiedy opowiada o podkuwaniu koni oczy mu błyszczą, twarz nabiera rumieńców. Ten postawny, silny mężczyzna, który przez większość życia ciężko pracował, nie potrafi ukryć wzruszenia. Czasem jednak tak bywa, że i prawdziwi mężczyźni łez nie muszą się wstydzić... .

- Konie w mojej rodzinie były od zawsze - rozpoczyna wspomnienia Wacław Tęsiorowski. - Wozakiem był dziadek Stanisław, co mieszkał na Żabiej. Wozakiem był też mój ojciec Antoni urodzony w 1904 roku. On proszę pana służył w kawalerii. To był ułan, a wiadomo nie masz pana nad ułana. Przejąłem rodzinny fach, ale nie na siłę. Od młodego kochałem konie, lubiłem gospodarstwo. Po powrocie z wojska, w roku 1956 zacząłem wdrażać się do zawodu na dobre. Przed służbą wojskową pracowałem z ojcem. Potem już na własny rachunek.

- Po wojsku pobraliśmy się - wtrąca pani Marianna, żona Wacława. - I tak już jesteśmy z sobą 57 lat. Ile przed nami? Kto wie, może rok, a może trzeba przyspieszyć krok do niebios bram?

- Konie miałem różne, różniste - opowiada pan Wacław. - Siwe, kare, kasztany. Wszystkie piękne, cudowne. Kupowało się je na jarmarkach w Złoczewie, Pajęcznie, Skarszewie, Borzęcinie, Wilanowie, Pabianicach, Zgierzu. Dobry koń kosztował, w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze, ze trzy solidne pensje. Zazwyczaj miałem dwa lub trzy konie. Wtedy dużo się w Sieradzu budowało, woziłem żwir, piach. Pamiętam, że wozaków było kilkunastu. Przypominam sobie Adamiaka, Szczepanika, Skalczyńskiego, Kosatkę, Ozimka. W Męce koło Sieradza był Władysław Piekarczyk. Kolegowaliśmy. On lubił dobrą, solidną robotę. I to też był ułan, tak jak mój ojciec. Ale siłą mi nie dorównał. Nie tylko on zresztą. Wie pan, miałem w sobie tyle pary, że żwir wrzucałem na wóz taką wielką łopatą, jak to się mówi węglarą. Machnąłem raz, oni musieli trzy. A wóz to miałem wielki, z hamulcem. Hamulec musiał być pewny, jak się go zaciągnęło, to koń nie miał prawa pociągnąć wozu dalej.
Woził Wacław Tęsiorowski nie tylko żwir, piach i materiały budowlane. Powoził także przez wiele lat karawanem. - Z tym karawanem, to miałem utrapienie - wspomina. - Pogrzeb wyznaczony na godzinę 14, a ja muszę rzucać robotę, biegiem do domu, myć się, bo byłem na przykład na składzie węgla i przeprzęgać konie do karawanu. Na pogrzeb spóźnić się przecież nie można. Jak by to wyglądało. Pyta pan jak zaczęło się z karawanem? W zakładzie pogrzebowym u Dud-czaka jeździł jeden taki Majewski, ale się rozpił. Ja miałem ładną parę ciemnych koni i Dudczak mówi "Wacek, zgódź się, pojeździsz trochę i kogoś znajdę". Tak trochę, to zeszło mi kilkanaście lat.

Ważną rolę w życiu naszego rozmówcy odegrały i odgrywają nadal, sieradzkie pielgrzymki na Jasną Górę. Pan Wacław doliczył się, że był w Częstochowie co najmniej 28 razy. Dziś nie sposób dokładnie policzyć.

- Jak to się zaczęło? Jedna z pierwszych powojennych pielgrzymek, o ile nie pierwsza, była kolejowa - opowiada. - Tak, kolejowa, tylko że w takich odkrytych wagonach, jak przewodzi się węgiel, czy cement. Mieliśmy stołeczki do siedzenia. Ale co to za pielgrzymka. Przychodzi do mnie proboszcz fary, Apolinary Leśniewski i mówi "Wacek, namów chłopów z Męki, Kłocka, Bogumiłowa, Dzigorzewa, Charłupi Małej i pojedźmy na Jasną Górę wozami. Nikt wcześniej wozami nie jeździł". Podchwyciłem pomysł proboszcza. Pojechaliśmy w ponad 30 wozów. Wozy przykryte plandekami. Panie kochany, jakie to było wtedy wydarzenie. Ludzie wychodzili na drogę, machali nam, pozdrawiali. Jak wjechaliśmy na Rynek Wieluński w Częstochowie, postój. Kto mógł i miał, przebierał się w stroje sieradzkie i do tego nasze chorągwie z fary. Jak wchodziliśmy ludzie oniemieli. Nikt wcześniej nie widział takiej pielgrzymki. I jeszcze panu powiem, że ja, jak każdy sieradzak, miałem swoją chorągiew, z którą wchodziłem na Jasną Górę. I nawet dziś też ten ostatni odcinek idę. Ostatnio było mi jednak trudno, myślałem że padnę, ale wszedłem. Jak już przychodzi sierpień, to jestem w innym świecie, zaczynam myśleć o naszej sieradzkiej pielgrzymce. W końcu mówię sobie, Wacek Bóg dał ci zdrowie, idź podziękować. Trzy lata temu, kiedy szła 400 pielgrzymka sieradzka po raz ostatni pojechały wozy, bo już od wielu lat nie jeżdżą. Pojechały dwa lub trzy. I jechał pan Wacław.

- Konia pożyczyłem od Adriana z Olendrów - mówi. - Nie chciał zupełnie jeść, jakiś dziwny był. Karmiłem go po drodze jabłkami. Jakoś dojechaliśmy do Częstochowy. Tam stanąłem na jednym z podwórek. Zjadł trawy, wytarzał się, otrząsnął, to ja wtedy splunąłem, bo splunąć trzeba, taki zwyczaj. I wie pan, pomogło. Do Sieradza szedł jak trzeba.
Koń bez podkowy? Za nic w świecie.
- Kowal nad kowale to był Wiktor Prysiński, który miał zakład na Warszawskiej, a potem na POW - mówi Wacław Tęsiorowski. - Był jeszcze Ziółkowski w Męce i Tokarski w Woźnikach. A ja proszę pana, przez prawie całe zawodowe życie kułem konie sam, tak, sam. Podpatrzyłem jak to się robi. Kuł pan kiedyś konia? Pewnie nie. Podkowy to kupowało się surówki, potem trzeba je było wyrobić, poprzebijać dziury, tak żeby weszły ufnale, czyli specjalne gwoździe. Kopyto to trzeba obszparować. Do tego jest specjalny nóż. Kopyto nie może przerosnąć, bo próchnieje. Zanim nałoży się podkowę trzeba je wyczyścić, tak żeby młotek głos dawał taki specyficzny. I podkowa, broń Boże, na kopycie tańczyć nie może. Ja tam zawsze w kopyto wbijałem sześć gwoździ, a kowale potrafili i po 10. Po co?
Pan Wacław dorożkarzem nigdy nie był, bo i też dorożkarskiej tradycji w Sieradzu nie było. Przez pewien czas Tęsiorowscy mieli jednak bryczkę, piękną przedwojenną, na gumowych kołach.

- Kupiliśmy ją od państwa Danielewiczów - mówi pani Marianna. - Elegancka była, po prostu sznyt. Pamiętam raz, mąż założył szpakowate konie i jedziemy na przejażdżkę. I wtedy słyszę jak ktoś mówi "jadą jak przed wojną".
- Nie jeżdżę już od sześciu czy siedmiu lat - mówi król sieradzkich wozaków. - Teraz to już jakoś jest, ale na początku to myślałem, że zwariuję. Konie to moja miłość. Jadę choćby do sanatorium w Ciechocinku, to potrafię z tamtymi dorożkarzami przesiedzieć i kilka godzin. Pyta pan, czy gdybym jeszcze raz się urodził, to poszedłbym tą samą drogą? Dziś nie ma miejsca dla wozaków. Taki TIR proszę pana zmiecie z szosy wóz i konia. Ale nie żałuję swojego życia, pracowite było. W Sieradzu dożyjemy z żoną swoich dni, tu nasze miejsce, tu nasz dom, tu wszyscy mnie znają. Jak wyjdę na ulicę, to nie da się spokojnie przejść, tylu znajomych, gdzie nam byłoby lepiej?

Tekst powstał w roku 2013. Marianna Tęsiorowska już nie żyje.

Wacław Tęsiorowski z ulicy Podrzecze - król sieradzkich wozaków

Wacław Tęsiorowski z ulicy Podrzecze - król sieradzkich woza...

od 7 lat
Wideo

Krzysztof Bosak i Anna Bryłka przyjechali do Leszna

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sieradz.naszemiasto.pl Nasze Miasto