Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rody nadwarciańskie: Bartolikowie z Sieradza. Antoni żył z wyrokiem śmierci ZDJĘCIA

Dariusz Piekarczyk
Dariusz Piekarczyk
Bartolikowie
Bartolikowie Fot. D.Piekarczyk/Archiwum
Co musi czuć człowiek, który słyszy na sali sądowej, że został skazany na karę śmierci? Potem, już w celi, każdy krok na korytarzu, każdy brzęk zamka, w którym przekręcany jest klucz, sprawia, że człowiek sztywnieje, żegna się ze światem. Antoni Bartolik wyrok śmierci wydany przez Wojskowy Sąd w Łodzi usłyszał 17 grudnia 1946 roku.

- O tamtym czasie mówił niewiele, rzec można prawie wcale - rozpoczął opowieść Tadeusz Bartolik.Nie dziwię się, bo nie wiem, jak ja bym się zachował, będąc na jego miejscu. W latach 40. dramatyczne wydarzenia w jego życiu następowały raz za razem, jak uderzenia piorunów podczas burzy.

- Dziadek Antoni miał dwie żony - przypomniał sobie. - Z pierwszą miał natomiast dwie córki. Aleksandra wyszła za Balcerzaka i mieszkała potem w Wągłczewie. Maria nazywała się z męża Szweryn. Po wyjściu za mąż zamieszkała w Wojkowie. Drugą żoną dziadka była Wiktoria. Z nią miał pięciu synów: Henryka, Czesława, Tadeusza, Stanisława i Antoniego. Mieli też córkę Felicję, która zmarła w dzieciństwie. Antoni to mój ojciec. Co wiem o dziadku? Niewiele. Początkowo Bartolikowie mieszkali w domu Nogalów u zbiegu ulic Krakowskie Przedmieście i Wierzbowej, potem u zbiegu Krakowskiego Przedmieścia i Targowej. Za sąsiadów mieli rodzinę Kierocińskich. Mieszkał tam także pan Teodorczyk, stomatolog. Dziadek był dekarzem. Zmarł jednak wcześnie, w roku 1946. W 1966 roku babcia przeprowadziła się do Wągłczewa do swojej pasierbicy Aleksandry. Zmarła dwa lata później. Mój ojciec przyszedł na świat w roku 1915. Z przedwojennego czasu niewiele wiem, tylko tyle, że kochał sport i czynnie udzielał się w Sokole. Ale wtedy wielu młodych mieszkańców Sieradza było skupionych wokół tej organizacji.

Wrzesień roku 1939. 25-letni Antoni Bartolik idzie bronić Polski przed niemiecką nawałą. Niewiele wiemy o jego udziale w Kampanii Wrześniowej. Był żołnierzem 31. Pułku Piechoty Strzelców Kaniowskich. Do Sieradza powrócić miał pod koniec września. Przepełniony patriotycznymi wartościami z Sokoła nie mógł spokojnie patrzeć, jak Niemcy panoszą się na polskiej ziemi. Kiedy tylko nadarzyła się okazja, wstąpił do Armii Krajowej. Pod koniec 1942 roku sieradzką komórką AK wstrząsnęła fala aresztowań. 15 grudnia w sklepie przy ul. Kolegickiej (Kirchstrasse) wpadła Zofia Skonka pseudonim "Zosia". Potem poszło jak w dominie. Gestapo zatrzymało Bolesława Koseckiego, dowódcę sieradzkiej komórki Związku Odwetu AK. Razem z nim wpadł Tadeusz Jurewicz. Na tym nie koniec. Następują kolejne aresztowania, w tym także Antoniego Bartolika, który był wówczas dowódcą jednego w plutonów AK na terenie Sieradza. Wraz z nim aresztowany zostaje Antoni Pisula, komendant miejscowej kompanii AK. Do końca grudnia Niemcy zatrzymali około trzydziestu osób. Z dostępnych relacji wynika, że za część aresztowań odpowiedzialny był Bolesław Kosecki, który nie wytrzymał niemieckich tortur i zaczął sypać. Po zakończonym śledztwie sieradzan porozrzucano po obozach koncentracyjnych w całej Europie: Gross-Rosen, Dachau, Mauthausen, Auschwitz-Birkenau.

- Ojciec trafił do Auschwitz - mówił drżącym głosem pan Tadeusz. - Miał jeden z pierwszych numerów 97262. Załapał się do brygady murarskiej i to uratowało mu życie, bo inaczej trafiłby do krematorium. A murarze byli Niemcom potrzebni, bo więźniów przybywało, trzeba było nowe baraki budować. Mało brakowało, a ojciec skonałby już na samym początku pobytu w obozie. Dopadł go tyfus. Przeżył dzięki pomocy kolegi Tomasza Skomerskiego i lekarza Kleina.

Oprócz Antoniego Bartolika w Auschwitz było wtedy wielu sieradzan. W zachowanych relacjach obozowych czytamy, że ojciec naszego rozmówcy, w tym piekle na ziemi robił wiele dobrego, pomagając innym w przetrwaniu. Do grupy murarskiej ściągnął choćby Żyda Dawida Jakubowicza, później0szego bohatera filmu oraz książki ?Powrót Dawida" autorstwa Ryszarda Wójcika. Ponadto do jego brygady, boi był już wtedy brygadzistą, trafili Stanisław Margiel, Stanisław Spętany, Bogusław Kielek, bracia Neymanowie, Ludwik Kubicki. Z tym ostatnim związały się zresztą ściśle obozowe losy Antoniego Bartolika.
Z Oświęcimia przetransportowani zostają do Gross-Rosen, filii w Jasieniu. Więźniowie pracowali tam w kamieniołomach.

- Tuż przed wyzwoleniem obozu ojciec usłyszał rozmowę Niemców - opowiadał pan Tadeusz. - Mówili, że więźniów trzeba się pozbyć. Ojciec namówił Ludwika Kubickiego na ucieczkę. Drugą już, bo pierwsza się nie powiodła. Choć mocno wymizerowany Ludwik miał opory, znowu uciekli. Ucieczka tym razem się udała. Przez jakiś czas uciekali na rowerach, które zabrali im żołnierze Armii Czerwonej.

- Ile jeszcze, no ile jeszcze - Antoni Bartolik pyta sam siebie po wielokroć, przystaje, ociera pot z czoła, a potem zapiera się i ciągnie wózek z Ludwikiem Kubickim. Ciągnie w kierunku rodzinnego Sieradza. - Byle tylko do Sieradz, dopomóż Panie Boże, dopomóż.
Dziwny musiał być to widok w owe czerwcowe dni roku 1945. Dwóch mężczyzn w pasiakach, jeden leżący na byle jak skleconym wózku ze sfatygowanymi kołami od roweru i skrzynią z dużej szuflady, a drugi, podpierający się laską, ale wytrwale ciągnący wózek ku wymarzonemu, wyśnionemu, rodzinnemu Sieradzowi.- Bodajże 15 czerwca dowlekli się jakoś do Sieradza - zaczyna swoją opowieść Tadeusz Bartolik, syn Antoniego. - Do domu dojechali jednak z fanatazją. Nie wiem jakim cudem, ale podwiózł ich do domów, swoją dorożką, Ignacy Cajdler. Taki to był obozowy powrót, o laskach, ale z fasonem.
Mężczyźni w pasiakach wracali do Sieradza z Jasienia, filii niemieckiego obozu koncentracyjnego w Gross-Rosen. Obecnie to miejscowość w województwie lubuskim, powiat żarski.
Antoniego Bartolika ciągle nosiło, jakiś wewnętrzny niepokój miał w sobie, to i nie dziwota, że spokojnie wysiedzieć nie mógł. On, żołnierz Armii Krajowej, którego nikt z przysięgi nie zwolnił, nie mógł patrzeć na teraźniejsze porządki i to co nowa ludowa władza, przy pomocy Rosjan, wyczynia. Nic dziwnego, że kiedy pewnego wieczoru do drzwi domu przy Krakowskim Przedmieściu zastukał Władysław Bobrowski, znany mu w wojennej konspiracji, postawił flachę bimbru na stół, i od słowa do słowa, zaproponował wstąpienie do Konspiracyjnego Wojska Polskiego, to nie zastanawiał się nawet chwili. - Trafił do oddziału Warszyca, czyli Stanisława Sojczyńskiego - kontynuował opowiadanie Tadeusz Bartolik. - Było to bodajże w październiku 1945 roku. Niewiele wiem o jego bytności u Warszyca, akcjach jakich brał udział, bo milczał jak zaklęty. Nie chciał mówić o tym czasie. W każdym razie wpadł w ręce UBw Łodzi. 17 grudnia 1946 roku, wyrokiem Sądu Wojskowego w Łodzi, skazany został na karę śmierci. Trafił do celi śmierci, gdzie czekał na wykonanie wyroku. Nieoczekiwanie, pod koniec stycznia 1947 roku został ułaskawiony przez Bolesława Bieruta, wówczas prezydenta Polski. Niewykluczone, że za ułaskawieniem ojca stał Józef Cyrankiewicz, z którym ojciec siedział w Auschwitz Birkenau. Znali się dobrze. Pewności jednak, co do tego, nie ma. W każdym razie, ojciec zamienił celę śmierci na normalną. Zamiast wyroku śmierci miał teraz wyrok bezterminowego więzienia.

W każdym razie Antoni Bartolik mury więzienne opuścił w roku 1955. - I rzucił się wir życia - kontynuował pan Tadeusz. - Poznał Hannę Jaguś, której rodziny wojna także nie głaskała. W Dachau zamęczony został w obozie koncentracyjnym w Dachau. To były pracownik Urzędu Miasta w Sieradzu, który we wrześniu 1939 roku, tuż przed wkroczeniem do miasta Niemców, wyniósł z magistratu ważne dokumenty. Ale wróćmy do ojca. Rozkochał w sobie dziewczynę, albo też i oboje się zakochali. W każdym razie była to szybka, wręcz ekspresowa miłość. Gdzieś po dwóch, czy trzech tygodniach poszli do ołtarza. Ojciec w pożyczonym garniturze, bo nie miał własnego. Obrączki zrobili z pierścionka ofiarowanego przez matkę chrzestną panny młodej. Przeżyli razem ponad czterdzieśl lat.Młodzi zamieszkali w kamienicy przy ulicy Krakowskie Przedmieście 16. To była kamienica należąca do Ludwika Kubickiego, tego właśnie, którego ojciec wózkiem do Sieradza przywiózł. Mieszkała tam jeszcze rodzina Skonków.

Rok 1965, albo 1966, bo pewności co do tego nie ma przynosi zmianę. Bartolikowie przenoszą się do bloku przy Alei Pokoju 6. W tym czasie jest już ich troje, bo na świat przychodzi Tadeusz. Antoni pracuje w Sieradzkim Przedsiębiorstwie Budowlanym, które przekształca się potem w Sieradzką Spółdzielnię Mieszkaniową. Antoniemu Bartolikowi nie była jednak spokojna jesień życia pisana. Zaangażował się w "Solidarność". - 13 grudnia 1981 roku ojciec był w Gdańsku na zjeździe Solidarności - kontynuuje pan Tadeusz. - Rano następnego dnia mamę obudziło głośne walenie do drzwi. Przyszli po ojca, aby go internować. - Gdzie mąż - pytają mamę. Ona ze spokojem odpowiedziała - u kochanki. I poszli sobie. Tato z Gdańska pojechał natomist do Poznania, gdzie mieszkali krewni ze strony mamy. Potem jednak przyjechał do Sieradza, spakował się i zgłosił na milicję. Aresztowali go. Początkowo siedział w sieradzkim więzieniu, w jednej celi z Andrzejem Tomaszewiczem, późniejszym senatorem RP. Potem przenieśli go do więzienia w Łęczycy. Był jednym z najstarszych internowanych. Pewnego dnia, podczas badania, lekarka zobaczyła numer na ręce ojca. Zdumiała się, że taki człowiek siedzi w więzieniu. Pewnie za jej wstawiennictwem wyszedł w roku 1982. Zmarł za to 1 marca 1992 roku. Spoczywa na sieradzkim cmentarzu.
W roku 2005 odbył się proces rehabilitacyjny Antoniego Bartolika i innych żołnierzy od Warszyca. Wszyscy zostali zrehabilitowani.

Teraz, albo nigdy! Tadeusz Bartolik nie miał wątpliwości, że jeśli tylko nadarzy się okazja, trzeba wiać z aresztu sieradzkiego Urzędu Bezpieczeństwa najdalej jak tylko się da. Wiać, łatwo powiedzieć, tylko jak to zrobić. Tadeusz siedział już któryś tydzień w prowizorycznym areszcie na drugim piętrze Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa w Sieradzu przy ulicy 15 Grudnia 27 (obecnie POW). Miał już za sobą kilkadziesiąt przesłuchań, gdzie wiele razy oberwał od UB-eków, niektórych znanych mu z przedwojennego Sieradza. Jeden z nich, prowadząc go do celi, szepnął mu, że ma być sądzony i może karę śmierci dostać.
26 lat, toż to początek życia i kara śmierci - zamyślił się Tadeusz Bartolik. Raptem jego wzrok przylgnął do pogrzebacza, metalowego pręta, który leżał obok pieca kaflowego. Wprawdzie nikt w piecu nie palił, ale pogrzebacz, jakimś cudem ostał się na wyposażeniu celi. -To ten moment - przemknęło Tadeuszowi przez myśl. Wziął pogrzebacz w dłonie i na oczach osłupiałych współtowarzyszy niedoli zaczął go wyginać, dopasowywać. W końcu włożył w zamek drzwi. Próbował przekręcić, ale szło opornie. Wyciągnął, dopasowywał dłońmi, gładził kawałek drutu, jeszcze raz włożył w zamek, poszło.Zamek odskoczył. Drzwi puściły. - Idziecie? - zapytał kolegów. - Ci patrzyli na niego jak na wariata i przecząco pokiwali głowami. Tadeusz wyszedł na korytarz, popatrzył. Nie było nikogo, udał się na strych, a tam na sznurach suszyło się pranie. Zerwał prześcieradła i zaczął je związywać. Wyjrzał przez okienko wychodzące na wewnętrzny plac UB. Oślepiło go popołudniowe słońce, bo było już doprze po południu. Nie zauważył żadnego ruchu. Przywiązał prześcieradła do gzymsu i wrzucił na zewnątrz, a potem szybko wysunął się przez okienko, chwycił prześcieradła i zaczął schodzić na dół. Poszło szybko, za szybko. Jak tu teraz wyjść z placu, przecież zaraz zauważą prześcieradła. - Nic idź, główną bramą - rozkazał sobie. Nie potrafił jednak iść normalnie. Kiedy mijał budkę wartownika zaczął biec. Po chwili wartownik zorientował się, co jest grane. Ściągnął z ramion przewieszoną pepeszę, zarepetował i zaczął strzelać w kierunku uciekiniera. Tadeusz pobiegł w stronę cmentarza, wpadł między groby, żadna z kul nawet go nie drasnęła. UB organizowało pościg. - Ale stryj nie wpadł w ich ręce - mówi Krystyna Surówka z domu Bartolik. - Dostał się na Śląsk. Tam kupił, albo dostał lewe dokumenty i zgłosił się do kopalni węgla kamiennego w Nowej Rudzie. Pracował jako ratownik górniczy. Pewnego dnia spotkał go na ulicy mężczyzna i mówi, "na Boga, toś ty Bartolik z Sieradza, ja też". - Jo ci pierunie dom Bartolik, jaki jo Barolik. Po śmierci Józefa Stalina, kiedy odwilż do Polski zawitała zdecydował się ujawnić. Kiedy poszedł na milicję, a było to bodajże w roku 1956, pokazano mu list gończy rozesłany za nim. Po ujawnieniu się żył już normalnie, przyjeżdżał do Sieradza, miał dwie córki. Matka miała mu za złe, że nie dawał znaku życia.
Za co Tadeusz Bartolik, były żołnierz Armii Krajowej, który pomagał rozpracować niemiecki poligon pod Sieradzem, trafił do aresztu? Po przepędzeniu Niemców nie pod drodze, tak jak i jego braciom Antoniemu (pseudonim Szary), Czesławowi (Dąb), Stanisławowi, nie pod drodze było z władzą ludową. Wstąpił do Konspiracyjnego Wojska Polskiego. Został jednak aresztowany. Ucieczka ocaliła go przed więzieniem. Tadeusz Bartolik zmarł 1 listopada 1990 roku.
WKWP byli też inni Bartolikowie. O Antoni już pisaliśmy. A Czesław? - Po zakończeniu wojny trafił, tak jak Antoni, do oddziału Kazimierza Skalskiego, pseudonim Zapora - zaczyna swoją opowieść Grzegorz Bartolik. - O jego wojaczce niewiele wiemy. Miał pseudonim Dąb. W połowie grudnia 1946 roku, kiedy przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Łodzi, rozpoczynał się proces jego brata Antoniego, postanowił tam pójść. Przed wejściem do gmachu sądowego rozpoznany jednak został przez funkcjonariusza Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa. Natychmiast został aresztowany. Trafił na ławę sądową jako żołnierz KWP. 9 sierpnia 1947 roku skazany został na osiem lat więzienia. Siedział, między innymi, w Rawiczu, Wronkach. Na wolność wyszedł na początku sierpnia 1954 roku. Zmarł 12 grudnia 2007 roku.
Stanisław, ojciec naszych rozmówców, to także żołnierz KWP, najmłodszy z Bartolików, zaraz po wojnie został powołany do odbycia zasadniczej służby wojskowej do Ludowego Wojska Polskiego. Po wyjściu do cywila wstąpił do KWP. W jakim oddziale był? Co do tego zgodności nie ma. W każdym razie wpadł w ręce UB i 30 października 1948 roku skazany został na karę 12 lat więzienia. - On niechętnie opowiadał o wojaczce, więzieniu - mówi Grzegorz Bartolik. - Nawet nasza mama Halina z domu Mikołajczyk, niewiele wiedziała. Zmarł 12 sierpnia 1994 roku.
Wspomnieć jeszcze trzeba o piątym z niepokornych braci Bartolików, o Henryku (1910-1990). To przedwojenny oficer Wojska Polskiego. Był kawalerzystą, kochał konie, hippikę. Po wojnie zamieszkał w Łodzi. Jako jedyny z Bartolików nie zaangażował się w działalność Konspiracyjnego Wojska Polskiego.

Tekst powstał kilka lat temu i publikowany był w odcinkach, w ramach cyklu Rody nadwarciańskie, w tygodniku "Nad Wartą".

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sieradz.naszemiasto.pl Nasze Miasto