Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rody nadwarciańskie. Wojtankowie z ulicy Krakowskie Przedmieście w Sieradzu ZDJĘCIA

Dariusz Piekarczyk
Dariusz Piekarczyk
Rody nadwarciańskie. Wojtankowie z ulicy Krakowskie Przedmieście w Sieradzu
Rody nadwarciańskie. Wojtankowie z ulicy Krakowskie Przedmieście w Sieradzu Archiwum rodziny Wojtanków
Wojtankowie, to jedna z tych rodzin, o których śmiało rzec można, że historię Sieradza tworzyła i tworzy. Większość z nich mieszka w drewnianym, mającym ponad 100 lat domu, przy Krakowskim Przedmieściu.

- Ale my nie jesteśmy wcale taką rodziną, co to z dziada pradziada w Sieradzu - rozpoczyna swoją opowieść Józef Wojtanka. - Rodzina mojego dziadka Romana, pochodzili ze wsi Staropole koło Barczewa. Dziadek miał siostrę Antoninę oraz braci Maksymiliana, Władysława, Leona, Kazimierza, Romana i i Ignacego. Dziadek służył, w latach 1909-1911, w armii carskiej. Jeszcze przed pierwszą wojną światową. W roku 1918 dziadek zawarł związek małżeński z Konstancją z domu Florczak. Jego żona była, podobno, ze szlacheckiej rodziny. W roku 1927 wraz ze swoją żoną Konstancją, oraz dziećmi Józefem, Ireną i Mieczysławem, bo Wiktor urodził się w roku 1928, sprowadzili się do Sieradza. Co ich tu przywiodło? Podobno możliwość kształcenia dzieci, bo gdzie tam w Staropolu, albo Barczewie, szkoła, no gdzie? A w Sieradzu co innego. Były szkoły powszechne. Kupili dom na Pradze, w którym po remoncie, zamieszkali. To ten sam dom, w którym rozmawiamy. Pod koniec drugiej wojny o mały włos nie został zniszczony przez rosyjskie bomby, ale o tym później.

Jeśli chodzi o szkoły, to na początku lat dwudziestych były w mieście trzy szkoły publiczne. Była więc Szkoła Powszechna nr 1 przeznaczona dla chłopców, która w roku 1928 otrzymała imię Władysława Reymonta, a jej dyrektorem został Marian Sołhaj. Przy klasztorze sióstr urszulanek byłą Szkoła im. Królowej Jadwigi dla dziewcząt. Jej kierowniczką była, do roku 1930, Barbara Mrdacek. W połowie lat 20 uczęszczało do niej ponad 450 uczennic. Za to przy ul. Warszawskiej 3 mieściła się Szkoła Powszechna nr 3. Była to szkoła koedukacyjna, przeznaczona głównie dla dzieci wyznania mojżeszowego. Funkcję kierownika sprawował tutaj Hersz Heller.

- Z tego co wiem, dzieci Konstancji i Romana posłano do Szkoły Podstawowej nr 1 - kontynuuje opowieść Józef Wojtanka. - Dziadek zaś pracował w firmie budowlanej należącej do Wacława Margla. To była solidna firma.Budowała, między innymi, bloki oficerskie przy obecnej ulicy Mickiewicza, koszary, elewator w Męckiej Woli, a nawet szpital w Warcie, Przez jeden sezon robotnicy pracowali nawet w Warszawie. Dodam jeszcze, że dziadek był, przez jedną kadencję, radnym miejskim.

Jednym z dzieci Konstancji i Romana był Józef - ojciec naszego rozmówcy. - Miał dwóch braci - wyjaśnia pan Józef. - Mieli jeszcze siostrę Irenę, ale ona zmarła w roku 1946. Skupmy się na moim ojcu, bo warto. Miał smykałkę do gotowania i już. W przedwojennym Sieradzu praktykował w restauracji u Szwankowskich. Pan wie, co to była za restauracja? Pan nie może wiedzieć. Jak na Sieradz, była to ekskluzywna restauracja. Ojcu jednak zaczęło się tu robić ciasno i postanowił jechać na naukę, lub jak to się wtedy mówiło w termin, do Warszawy. Tam trafił do restauracji "Pod bukietem", która mieściła się przy hotelu "Metropol". W stolicy uczył się na kuchmistrza. To była jedna z najlepszych knajp w przedwojennej Warszawie. Jak wybuchła wojna, to ojciec został w mieście. Przeżył obronę Warszawy w roku 1939. Potem dalej pracował "Pod bukietem", ale na początku listopada 1940 roku Niemcy przerzucili go do Lublina. Tam pracował, jako kucharz, w Deutsches Haus, czyli Domu Niemieckim, przy Krakauer Strasse, przedwojennej ulicy Krakowskie Przedmieście. Bodajże pod koniec czerwca, lub na początku lipca 1944 roku, wpadł podczas łapanki i trafił do więzienia na lubelskim Zamku. To było straszne więzienie. Jakimś cudem wyszedł jednak z tego piekła. Może uratowała go legitymacja pracownika Deutsche Haus?

W każdym razie Józef Wojtanka wyszedł z Zamku i miał szczęście, bo przed południem 22 lipca Niemcy dokonali mordu na więźniach. Zastrzelili około 300 Polaków i Żydów. Około 1500 wysłano na stracenie do pobliskiego obozu koncentracyjnego na Majdanku. Po południu tego dnia w okolicach Lublina pojawiły się pierwsze czołgi radzieckie. Niemcy zaczęli uciekać z miasta. Do walki włączyły się oddziały Armii Krajowej, w tym i ze zgrupowania Wiktora Danielewicza "Oriona", które obrzuciło granatami Deutsche Haus, a więc miejsc pracy Józefa Wojtanki. Sieradzanin przeżył i był świadkiem wyzwolenia miasta spod okupacji niemieckiej, a to nastąpiło w poniedziałkowy wieczór 24 lipca, lub rankiem dzień później.

- Ojciec był zapewne świadkiem ogłoszenia manifestu PKWN. Przez jakiś czas pozostał jeszcze w Lublinie. W każdym razie zachowało się zaświadczenie, z datą 12 lutego 1945 roku, wydane przez Firmę Kolonialno-Gastronomiczną W.J. Radzyńskiego. W owym zaświadczeniu czytamy, że Józef Wojtanka podczas pracy w Deutsches Haus był bardzo pilny, pracowity i pokazał wielkie zdolności w sztuce kulinarnej. Wystawiający zaświadczenie zaznaczył też, że Józef Wojtanka jest fachowcem w swojej dziedzinie. Potem ojciec wspominał za to, że na dachu pociągu jechał do Warszawy, zapewne było to jeszcze w lutym, albo już marcu.

Kończyła się wojenna zawierucha, kończyła się też tułaczka sieradzanina Józefa Wojtanki. -

Ojciec, jak już wspominałem, wyjechał z Lublina, po wejściu Armii Czerwonej - zaczyna swoje wspomnienia Józef Wojtanka, syn Józefa. - Jechał an dachu pociągu do Warszawy. To był początek sierpnia 1944 roku i rozpoczęło się Powstanie. Ojciec tam nie dojechał. Przeszedł za to linię front i przedarł się do do Sieradza, gdzie byli jeszcze Niemcy. Może się to wydawać dziwne, ale tak zrobił. Do Sieradza goniła go dawno nie widziana rodzina. W każdym razie Niemcom zaczynał się już grunt pod nogami palić.

Gdzieś w grudniu, albo na początku stycznia 1945 roku Niemcy zagonili Polaków do kopania okopów. W grupie tej była Krystyna Raszewska z Wierzbowej oraz Józef Wojtanka. - Podczas kopania tych okopów rodzice poznali się i zakochali w sobie.
Wyzwolenie spod okupacji niemieckiej było w Sieradzu dramatyczne, ale oddajmy głos Icie Turowicz, która w książce "I wszystko w sny odchodzi... ", tak opisała dramatyczne styczniowe wydarzenia 1945 roku.

- Zdarzyło się, że sowiecki lotnik, którego samolot zestrzelono nad Sieradzem opadając na spadochronie, poniósł śmierć od niemieckiej kuli. Gdy Rosjanie zbliżyli się do miastem z zemsty za swojego "lotczyka" w sobotę 20 stycznia zaczęli bombardowanie. Nad koszarami wystrzelono rakiety dymne chroniąc ten obszar przed bombami. Mieszkańcom Sieradza pozostało kryć się po piwnicach i schronach. Kilkaset osób znalazło schronienie w wybudowanym przez Niemców dużym schronie, na placu przed teatrem. Jednak skutków bombardowania, będącego całkowitym zaskoczeniem, nie udało się uniknąć. Tego dnia straciło życie od sowieckich bomb ponad stu sieradzan, a dwukrotnie więcej zostało rannych.

Dodajmy, że wielu rannych zmarło potem w szpitalu. -

W czasie tego nalotu ucierpiała babcia Konstancja - kontynuuje wspomnienia pan Józef. - Była ciężko ranna. Proszę sobie wyobrazić, że miała w ciele około 80 odłamków. Żyła z odłamkami do końca swoich dni, czyli do połowy lat 80. Niemym świadkiem tamtych dni jest dom przy ulicy Krakowskie Przedmieście, w którym rozmawiamy. Proszę tylko popatrzeć, tam nad lewym oknem są ślady po odłamkach rosyjskich bomb.Bomba uderzyła w kuchnię letnią znajdującą się na terenie posesji. Za to na ścianie sąsiadującego z nami domu Świerczyńskich długo było jeszcze widać ślady krwi.

Takie to było przywitanie sieradzan z końcem okupacji. Jak tylko rany nieco się zabliźniły, Krystyna Raszewska i Józef Wojtanka wzięli ślub. Wtedy, po wojnie, ludzie chłonęli życie. Nie było wielkiego chodzenia, jakby chcieli nadrobić zabrane przez wojnę lata. W roku 1947 na świat przyszedł nasz rozmówca - pan Józef. - Jestem dziś najstarszy z Wojtanków - mówi z dumą. - Mam jeszcze brata Jana. On urodził się w roku 1956.

Wracając do ojca naszego rozmówcy.

- Gastronomię miał w małym palcu i kochał ten fach - mówi dalej Józef Wojtanka. - Pierwsza jego praca w powojennym Sieradzu, to stołówka przy gorzelni. Potem była restauracja Sieradzanka, dalej Zamkowa. Po obu śladu już nie ma. Kolejny etap, to bar mleczy, oraz restauracja Przystań, na sportach wodnych. W końcu ojciec został, na jakieś półtora roku, czy dwa lata, kierownikiem wszystkich instytucji garmażeryjnych na terenie miasta. W drugiej połowie lat sześćdziesiątych szefował Jagódce w Woźnikach, które są dziś dzielnicą Sieradza. Jeszcze w w latach siedemdziesiątych prowadził restauracje w Szadku, Widawie, a nawet, w czasie sezonu turystycznego, w Ustroniu Morskim.Po prostu kochał to co robi.

Ale Józefa Wojtankę nie tylko praca absorbowała. -

Kochał sport, a zwłaszcza piłkę nożną - wspomina nasz rozmówca. - W piłkę grał zresztą i to jak. Jako dziecko byłem na kilku meczach, w któych ojciec występował. Mnie jakoś do piłki nie ciągnęło. Ojciec chciał wprawdzie zrobić ze mnie piłkarza, ale ja się nie dałem. W końcu, bodajże w 1957 roku kupił mi rower kolarski Huragan. Ooo, co to wtedy był za rower. Pamiętam, opony kleił mi, klejem Skorolet, Janem Kałuziak. On był wtedy lokalną gwiazdą sportu. Brał udział w wyścigach kolarskich i odnosił sukcesy. Moja kariera kolarska, tak naprawdę skończyła się, zanim się zaczęła. Wystartowałem bodajże w dwóch wyścigach. W tym drugim przyjechałem na ostatnim miejscu i to był koniec. Ojciec musiał się poddać i przyjąć do wiadomości, że sportowca to ze mnie nie będzie. Powiem jeszcze, ze oprócz piłki nożnej, chodziłem z ojcem na hokej na lodzie, bo w jednej z drużyn grał Wiktor, brat ojca. Byłem na kilku meczach. Lodowisko było na stadionie MOSiR, tam gdzie dziś stoi hotel. To nie było byle jakie lodowisko, miało drewniane bandy, oświetlenie, a drużyny to przyjeżdżały ze Zgierza i nawet Łodzi. Ten hokej to nawet mi pasował, pamiętam, że graliśmy na rozlewiskach, niejeden drewniany kij hokejowy, własnej roboty, złamałem.

24 lutego 1957 roku, powstała, na bazie Sparty, Włókniarza i Gwardii, powstała Warta Sieradz. Jej pierwszym prezesem został, Józef Wojtanka. Za tydzień część trzecia i ostatnia.

- Lotnictwo, mam we krwi - mówi, z wypiekami na twarzy, Józef Wojtanka z Sieradza. - Lotnictwo i chemię. W latach pięćdziesiątych, a jestem rocznik 1947, zacząłem budować pierwsze modele samolotów.Potem były to modele latające budowane w modelarni prowadzonej przez pana Kulszę. W końcu, kiedy chodziłem do liceum, poszedłem na kurs szybowcowy. Najpierw do Piotrkowa, potem na łódzki Lublinek. Pierwszy samodzielny lot na szybowcu wykonałem w 1963 roku.

Na początku lat osiemdziesiątych Józef Wojtanka planował zbudowanie samolotu. Miał to być drewniany górnopłat. Plan, wówczas, nie wypalił. Dlaczego? -

Samolot budować miał ze mną Jan Turowicz, ale zginął w wypadku samochodowym - mówi pan Józef. - Po jego śmierci plany poszły w odstawkę. Ale, nie całkowicie. Od czterech lat buduję samolot, ba mam go już na ukończeniu. Buduję według planów amerykańskiego konstruktora. To samolot, który ma krótki start i krótkie lądowanie. Nie wierzy pan? Proszę do garażu, pokażę wszystko.

Rzeczywiście, w Sieradzu powstaje lekki samolot sportowy. To górnopłat. Pan Józef twierdzi, że, jeśli tylko nie pojawią się nieprzewidziane trudności, to jeszcze w tym roku, jego dzieło wzniesie się w powietrze. - Ale to nie będzie mój pierwszy samolot - mówi z zawadiackim uśmiechem.

- Tak, mam już samolot. W drugiej połowie lat osiemdziesiątych często bywałem w Niemieckiej Republice Demokratycznej. To z tej racji, że Automobilklub Sieradzki, którego w roku 1978 byłem współzałożycielem, ale o tym później, współpracował z podobną organizacją w NRD. Było to miasteczko Schmalkalden koło miasta Gotha. Tam właśnie samolot kupiłem. Specjalnie dla tego niewielkiego samolotu kupiłem 6 hektarów łąki w Rowach na lądowisko. Co ja z tym samolotem miałem, za nic w świecie nie chciał wystartować. Już myślałem, że to jakaś poważna awaria. Na szczęście, miał tylko źle ustawione śmigło. Potem przeniosłem się z samolotem na lotnisko w Opolu.Miałem tam nawet przyczepę kempingową. Zabierałem syna Marka i tam lataliśmy naszym Albatrosem lub na szybowcach. Miałem przygód lotniczych. Leciałem raz z kolegą, z Opola do Sieradza. To było bodajże w październiku. On miał jeszcze większą fantazję niż ja. Zachciało mu się ślizgów między drzewami. W pewnym momencie zerwał się pasek przy napędzie śmigła. Kolega przejął stery, ale lądowanie było twarde. Walnęliśmy przednim kołem w lotnisko. Koło uderzyło go nawet w głowę. Urwała się oś, złamał statecznik poziomy. Jakoś wyszliśmy z przechylonego samolotu, a ja do niego mówię - może jakoś drutem powiążemy i polecimy dalej" . ?Chyba ci rozum odebrało"- on na to. Po trzech miesiącach samolot odbudowałem i zmodernizowałem. Za drugim razem lecimy nad wsią Rowy, a tu nagle silnik przestał pracować. Pod nami słupy, linia energetyczna. Mówię panu, przeszliśmy nad tymi drutami na styk. Wylądowaliśmy w błocie, a wtedy silnik spokojnie sobie zapalił. To był dobry lotniczy silnik, ale czasem figle płatał. Z błota koniem nas wyciągali. Ten niemiecki samolot trochę mi się znudził i dlatego buduję teraz ten, który pan widzi.
Pan Józef to nie tylko lotnictwo. Zakręcony jest także na punkcie motoryzacji i rajdów samochodowych. -Jakby nie te rajdy, byłbym jednym z bogatszych sieradzan - mówi z uśmiechem.

Pomysł zawiązania Automobilklubu Sieradzkiego podsunął Józefowi Wojtance, nieżyjący już, Witold Szczepaniak, także pasjonat motoryzacji. I tak oto 1 kwietnia 1978 roku, w sali Urzędu Wojewódzkiego w Sieradzu, zebrała się grupa miłośników motoryzacji, którzy powołali dożycia automobilklub. Na pierwszej liście widnieją 74 nazwiska, w tym Jana i Józefa Wojtanków. Pierwszym prezesem został Władysław Kozar, zaś wiceprezesem Andrzej Kwiatkowski. Nasz rozmówca stanął na czele sekcji sportu samochodowego.

- Zanim powstał automobilklub w Sieradzu, ścigałem się w Automobilklubie Łódzkim - opowiada pan Józef. - Tam było miał łatwiej, bo miałem zapewnione dofinansowanie, oleje, opony, a wtedy był to towar deficytowy, a tu pustka - oprócz nazwy i logo, które to zaprojektował Sławomir Iwański, nic, po prostu nic. Udało się jednak jakoś, w roku 1980, zorganizować 1 rajd Sieradzki. Pamiętam, że biuro rajdu było w Zajeździe ?Na Półboru". Sprzęt do pomiaru czasu i zliczania wyników przywieźli rajdowcy z Politechniki Łódzkiej, przez co obsługa była na poziomie europejskim. Wówczas to rzadkość. W rajdach, na przełomie lat osiemdziesiątych, czołowym zawodnikiem był Tomasz Kubielski. Nasz rozmówca jeździł z nim przez jeden sezon jako pilot. Wywalczyli wtedy wicemistrzostwo Polski w klasie N 126p. Dobre wyniki mieli też Piotr Szwankowski, Michał Lubnar, Jarosław Brzozowski, Jan Wojtanka, Jan Majczak i wielu innych. - Ścigaliśmy się także na gokartach - mówi pan Józef. - Byli to moi synowie Krzysztof i Marek oraz Damian Donder. Byliśmy krajową czołówką w klasie 50 ccm. W 1989 wygrywaliśmy z Niemcami z Schmalkalden, gdzie produkowano silniki używane wówczas gokartach.

Tekst powstał w 2017 roku i publikowany był w tygodniku "Nad Wartą", w cyklu "Rody nadwarciańskie".

od 7 lat
Wideo

Krzysztof Bosak i Anna Bryłka przyjechali do Leszna

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sieradz.naszemiasto.pl Nasze Miasto