Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Michał Rusinek o Szymborskiej w Sieradzu. Były sekretarz noblistki spotkał się z czytelnikami w PBP

Paweł Gołąb
Wypełniona po brzegi widownia czekała na Michała Rusinka, który przybył do Sieradza na zaproszenie Powiatowej Biblioteki Publicznej. Wykładowca, tłumacz, pisarz, poeta i były sekretarz Wisławy Szymborskiej opowiadał o swojej najnowszej książce „Nic zwyczajnego. O Wisławie Szymborskiej”. Opowiadał ciepło i z humorem.

Jak Michał Rusinek został sekretarzem noblistki? – Właściwie do tej pory się dziwię jak to się mogło stać. Jak tak sobie oglądam swoje zdjęcia z 1996 roku, to sam siebie bym nie zatrudnił – odpowiada z uśmiechem. – Po przyznaniu nagrody Nobla Wisławie Szymborskiej poetka zorientowała się, że potrzebuje kogoś do pomocy. Kandydatów było dwóch. Pierwszy był dyplomatą, który lekko wystraszył Szymborską, bo zażądał telefonu, sekretarki, lokalu i tak dalej. Bardzo profesjonalnie podszedł do sprawy, natomiast ja ledwo skończyłem studia, ale znałem język angielski i miałem takie urządzenie - już mało kto wie co to jest - mianowicie modem. I za pomocą tego modemu mogłem łączyć się z Internetem, wysyłać faksy. Więc się nadałem.
Nie było tremy? - Jeżeli czegoś się obawiałem to tego, że sam nie podołam, że tego wszystkiego będzie za dużo albo zbyt skomplikowane. Pamiętałem też z dzieciństwa swój strach przed telefonem. U mojej babci był taki wielki, czarny, ebonitowy i nie wiedziałem jak się zachować, gdy dzwonił, a byłem sam w domu. I najpierw pomyślałem, że dostaję taką pracę, w której przecież przede wszystkim będę musiał oswoić się z telefonem. No, ale jakoś przełamałem tę traumę, No, a poza tym ja miałem być tam tylko na trzy miesiące, a że zrobiło się z tego niepostrzeżenie 15 lat…
Zaprzyjaźniliście się w tym czasie? – Mam nadzieję, że mogę używać tego słowa. Ale właśnie rzeczownika zaprzyjaźnienie, a nie określenia przyjaźń, bo to było takie słowo, które miała zarezerwowane tylko dla swoich najstarszych znajomości, no i naprawdę bliskich. Szymborska była osobą, która łatwo się zaprzyjaźniała, wchodziła w takie serdeczne relacje i – jak to określaliśmy - prywatyzowała ludzi. Nie potrafiła pozostawać z nimi w relacjach instytucjonalnych, więc ludzie byli dla niej najpierw ludźmi, a dopiero potem reprezentantami różnych instytucji. Trudno mi o niej myśleć bez zachwytu.
Jaka była na co dzień? – Bardzo często słyszałem to pytanie na spotkaniach poświęconych nie tylko Szymborskiej, ale i swojej twórczości dla dzieci. I wtedy wymyśliłem sobie taki greps, że nie odpowiem na to pytanie, tylko kiedyś napiszę o tym książkę. No i w końcu przyszła kryska na Matyska i ją napisałem.
Jak wyglądała ta codzienność? Był rygor pracy czy czas na pogawędkę przy kawie? - Dzwoniła do mnie o 10 rano. Nie wcześniej, bo uważała, że o tej porze nie wypada, chyba żeby się waliło czy paliło i umawialiśmy się na popołudnie. W większości przypadków sama podejmowała decyzje. Tylko w takich oczywistych sprawach jak nadanie jej imienia szkole czy ulicy albo tytułów honoris causa - bo kiedyś powiedziała, że przyjmie tylko jeden taki doktorat i tego się trzymała - odpowiadałem samowolnie. A wracając do pogawędek - oczywiście, że był czas na kawę. Spotkanie zaczynało się od kawy i papierosa, z tym, że ja tylko biernie. I od rozmowy o czym innym. Tak jak napisała kiedyś, że woli z lekarzem rozmawiać o czym innym, tak samo ze mną wolała najpierw rozmawiać o życiu i dopiero potem o sprawach zawodowych, które nazywała szuraniem papierami.
Czy Michał Rusinek nie obawiał się łatki sekretarza Wisławy Szymborskiej? Tego, że to zasłoni jego własne dokonania? – Nie wiem czy metafora łatki jest wystarczająca, bo to jest raczej tatuaż, ale nie, nigdy się tego nie obawiałem. Może gdybym był poetą, bo dopiero określenie, że to ten poeta od poetki byłoby kłopotliwe.
Noblistka czasem recenzowała swojego sekretarza. - Starałem się nie zarzucać jej swoją twórczością, ale jeśli uprzejmie pytała, to oczywiście przynosiłem swoje utwory. Któregoś roku miałem wysyp, prawdziwą klęskę urodzaju i kiedy opowiedziałem jej, ile mam tych swoich książek odpowiedziała „to bardzo gratuluję, ale do tej pory tak wiele pisali tylko grafomani”.
Potrafiła być uszczypliwa, ale w pierwszym rzędzie sprawiała wrażenie kobiety prywatnej, nie pchającej się na przysłowiowy afisz mimo wszechobecnego szacunku i uwielbienia. - Trudno mi się z tym nie zgodzić. Czasem przybierało to nawet formę komiczną. Gdy jechaliśmy kiedyś taksówką na spotkanie z nią w roli głównej i musieliśmy długo czekać na przejściu dla pieszych, bo podążały tam tłumy ludzi, Szymborska założyła okulary i powiedziała „chyba gdzieś jest jakiś mecz”. I to nie był żart, nie wierzyła, że na spotkanie autorskie może przyjść tak wiele osób.
Czy to zaprzyjaźnienie nie było przeszkodą w pisaniu książki? Czy do publikacji - z racji bliskich relacji i wielu lat współpracy – coś nie trafiło? - Czy stosowałem rodzaj autocenzury? Chyba nie, choć owszem powyrzucałem z książki takie fragmenty, które mówiły więcej o mnie niż o niej. Bo irytują mnie książki o wielkich ludziach, które są pisane tak, by to autor zbudował sobie sam pomniczek. Starałem się więc nie być nadobecny w tej książce. Największym problemem było dla mnie znalezienie języka, którym tę książkę napiszę i ostatecznie napisałem ją takim językiem jakim myśmy ze sobą rozmawiali…

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sieradz.naszemiasto.pl Nasze Miasto