Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Siostra Barbara Goretti. Pierścionek z niebieskim oczkiem oddany ubekowi (ZDJĘCIA)

Dariusz Piekarczyk
Pierścionek  z  niebieskim oczkiem oddany ubekowi
Pierścionek z niebieskim oczkiem oddany ubekowi Archiwum siostry Goretti
Siostra Barbara Goretti z sieradzkiego klasztoru urszulanek, tak naprawdę szarego habitu nie miała nosić, a brązowy z czarnym welonem - karmelitański. Kto wie, czy o zmianie zgromadzenia nie zadecydował... bigos i ciasteczka, które zjadła w Warszawie w roku 1956.

Siostra Goretti w klasztorze najczęściej oprowadza zwiedzających po krużgankach, świątyni, czy muzeum. I ze swadą opowiada różnorakie historie. Zawsze uśmiechnięta i kochana przez sieradzan.
– Pochodzę z Sosnowca – zaczyna z uśmiechem swoją opowieść. – Moja mama, z domu Rimpler, miała na imię Marta. Tata, Roman, był urzędnikiem w fabryce, ale z zamiłowania był harcerzem. Razem ze swoim bratem Zygmuntem. Proszę sobie wyobrazić, że miał w swojej drużynie słynnego śpiewaka Jana Kiepurę. Pamiętam, że w domu były napisane przez niego prośby o zwolnienie ze zbiórek, albo usprawiedliwienia z nieobecności. Jak wybuchła wojna, tata dalej działał, ale już w Szarych Szeregach. Na terenie Sosnowca były wtedy dwa męskie hufce. Jeden pod jego opieką. Potem został komendantem Chorągwi Zagłębia Dąbrowskiego. Po zakończeniu wojny tata został aresztowany. Siedział w areszcie zrobionym z dawnego biurowca, którego zabite deskami okna wychodziły na ulicę. To był dla nas ciężki, mroczny czas. Mama dwa razy w tygodniu nosiła tatusiowi paczki, co jakiś czas odbierała bieliznę do prania, a potem oddawała czystą. Bardzo kochałam tatę. Bywało, że przytulałam się do przepoconej koszuli, aby tylko poczuć jego zapach. Sama też trafiłam do więzienia. Mama dowiedziała się, że tato popadł w depresję. Zabrała mnie któregoś dnia do więzienia. Wartownik, już nie pamiętam w polskim, czy rosyjskim mundurze, nawet słyszeć nie chciał, żebym weszła do środka i Iwtedy mama zdjęła z palca zaręczynowy pierścionek, taki z niebieskim oczkiem. Strażnik szybko schował go w dłoni, wziął mnie za rękę i poprowadził do więzienia. Kiedy weszłam do celi, podszedł do mnie zarośnięty mężczyzna z czyrakami na twarzy. To był mój ojciec. Nie poznałam go. Podniósł mnie do góry i wykrzyczał: ?koledzy, koledzy, to moje dziecko, moje!". Wychodząc na zewnątrz, czułam się jak bohaterka. Po jakimś czasie tatę wypuścili. Przyszedł do domu w asyście dwóch wojskowych, którzy trzymali dla nas bilety kolejowe z adresem stacji końcowej Breslau, czyli Wrocław. Powrotu nie było. Bodajże trzy godziny mieliśmy na spakowanie dobytku. Coś tam upchnęliśmy do walizek, toreb i przy płaczu mamy, która myślała, że wiozą nas do Niemiec, znaleźliśmy się w pociągu. W Zabrzu niespodzianka. Miejscowi harcerze dowiedzieli się, że Korek jedzie. Wyszli tłumnie na stację i na rękach wynieśli tatę z pociągu - jak bohatera! Cóż było robić, wysiedliśmy w Zabrzu i zamieszkaliśmy w luksusowej willi. Tata dostał pracę, został jakimś wicedyrektorem, nawet nie wiem, w jakiej firmie. Miał do dyspozycji samochód. Co jakiś czas przychodzili za to do nas, jak to mawiała mama, panowie w ceratowych płaszczach z psem. Bałyśmy się ich strasznie. Kiedy przychodzili, klękałyśmy z siostrą Haliną przed ołtarzykiem i modliłyśmy się. W Zabrzu byliśmy chyba rok. Tam ukończyłam pierwszą klasę Szkoły Podstawowej, w końcu wyruszyliśmy do Wrocławia.
W zrujnowanym przez działania wojenne mieście państwo Korkowie dostali mieszkanie w częściowo zburzonym szeregowcu. Pan Roman zaczął pracę w firmie zajmującej się żeglugą na Odrze. Jego żona zajmowała się wychowywaniem córki Barbary, o rok młodszej Haliny oraz syna Wojtka, który na świat przyszedł w 1947 roku. W 1955 roku urodziła się Maria.
– Nasz ogród sąsiadował z ogrodem ojców redemptorystów – kontynuuje opowieść siostra Barbara. – Biegaliśmy do nich przez dziurę w płocie, bo było bliżej. Oni tam mieli boisko, więc graliśmy w piłkę. We Wrocławiu przystąpiłam do Pierwszej Komunii Świętej, nie u zakonników jednak, lecz w kościele Świętej Rodziny. To była wtedy nasza parafia. Zaczęłam się tam udzielać, pomagać. Zresztą z czasem zostali naszą parafią. To właśnie u nich były początki Caritasu, Krucjaty Eucharystycznej. Zaczął się też czas prześladowań. Ojca Pirożyńskiego ciągle zamykali. Ojciec Sitko wracał z przesłuchań roztrzęsiony. Siadał wówczas do organów, aby uspokoić skołatane nerwy.
Nastoletnia Basia zadebiutowała wówczas jako aktorka.
– W naszej dzielnicy mieszkał Kazimierz Wiłkomirski, słynny kompozytor i dyrygent opery i filharmonii we Wrocławiu. Kuzynka Wiłkomirskiego, Irena Niemirko, która bardzo lubiła dzieci, założyła kółko dramatyczne. W jednym z przedstawień grałam nawet Marię Goretti – opowiada z uśmiechem siostra Goretti. – Bodajże w siódmej klasie postanowiłam wstąpić do klasztoru. Nie była to nagła decyzja, już wcześniej moje życie religijne rozwijało się. Wybrałam karmelitanki klauzurowe. Pamiętam, napisałam list do rodziców, wsiadłam na rower i pojechałam do klasztoru. Tam jedna z zakonnic powiedziała, że jestem za młoda i że mam przyjść za cztery lata. Płakałam jak bóbr w kaplicy. Po jakimś czasie ojciec Jan Piekarski, redemptorysta, który w czasie wojny ukrywał się u urszulanek, dał mi ich adres. On odradzał mi karmelitanki. I trafiłam do urszulanek, ale w Warszawie. Podczas wycieczki szkolnej poszłam pod wskazany adres na ulicę Wiślaną. Przyjęła mnie siostra Andrzeja Górska, zastępczyni przełożonej. Podjęła mnie bigosem. Dała też ciasteczka. Myślę sobie, jakaś próba zakonna, ale zjadłam wszystko, a siostra się zdumiała.
Siostra Barbara Goretti w roku 1979 opuściła Otorów, gdzie była dyrektorem Domu Dziecka i trafiła do Zakopanego. - W Zakopanem zastał mnie stan wojenny, który niósł z sobą poczucie zagrożenia - rozpoczyna wspomnienia zakonnica, która jest od lat 11 w sieradzkim klasztorze sióstr urszulanek. - Sklepy puste, ale górale solidarnie pomagali i było czym wyżywić siostry, licznych gości i pomóc dzieciom z pobliskiego Domu Dziecka, oraz przyjąć na rehabilitację i odpoczynek 30-osobowa grupę dzielnych kobiet Solidarności zwolnionych po internowaniu w Gołdapii. Na odpoczynek przyjeżdżała do naszego domu młodzież z duszpasterzami, rodziny, inteligencja z Krakowa i wielu innych miast Polski. Organizowałyśmy wieczorami rekolekcje, spotkania naukowo-kulturalne dla gości i sąsiadów.Sam Pan Bóg wie ile odbyło się w naszej kaplicy cichych chrztów, ślubów, ile dzieci przygotowałyśmy do cichej uroczystości I Komunii Świętej. Takie były czasy i ludzie się ratowali jak mogli. Poznałam również wiele wspaniałych osób z Episkopatu, czy duchowieństwa, którzy chcieli nawiedzić nasz urszulański dom. Wakacje spędzał u nas kardynał Wojtyła. Stałym gościem był ksiądz Kazimierz Orzechowski, były aktor, a za nim ściągali tu artyści, twórcy kultury znani w Polsce, studenci Szkoły Teatralnej.To oni ubogacali gości i naszych sąsiadów swoimi występami, koncertami. Z góralami wzięłam udział w beatyfikacji Urszuli Ledóchowskiej w Poznaniu. Witano nas na ulicach, oklaskami, wiwatami, atmosferą radości i wolności w smutnym czasie stanu wojennego. Od tej uroczystości aż do tryumfalnego przywiezienia relikwii-ciała święte Urszuli z Rzymu do Polski towarzyszyłam siostrom w Pniewach. To był może najintensywniejszy okres w moim życiu. Duża wspólnota, tabuny pielgrzymów do nowej świętej, budowa i rozbudowa naszego Domu Macierzystego w okresie gdzie nic nie było, tylko się wszystko zdobywało. Organizowałyśmy dla Pniew spotkań z ludźmi nauki i artystami w naszym domu z dziedziny teologii historii, ekologii, nauk społecznych. Podróżnicy i misjonarze opowiadali o innych krajach , kulturach. Występowali muzycy, wokaliści, aktorzy. Byłam przy przy otwieraniu trumny i przebieraniu zachowanego relikwii-ciała nie zmumifikowanego sw. Urszuli .
Po siedmiu latach spędzonych w Pniewach nasza rozmówczyni została odpowiedzialną za wspólnotę w Lipnicy Murowanej koło Bochnii, rodzinnej wiosce rodzinej wiosnę Urszuli Ledóchowskej. - To była mała wspólnota - wspomina dalej siostra Barbara. - Wydawało się, że mało jest perspektyw na jakieś zaangażowanie się, więc włączyłam się w wypiekanie komunikantów, opłatków,ale to nie wyczerpywało moich energii. Miałam po tej szaleńczej pracy w Pniewach odpocząć a ja myślałam , że tu zwariuje. Uratowali mnie kochani ludzie z Lipnicy. Poprosili, abym poprowadziła Oazę Rodzin dla młodych małżeństw. Udało się i więzy przetrwały aż do dziś. Potem ojciec Jan Góra zaprosił mnie do współpracy w tworzeniu ośrodka wakacyjnego dla młodzieży akademickiej w Jamnej koło Zakliczyna. W Jamnej nawiązałam kontakty z ciekawymi ludźmi, których zapraszałam do Lipnicy na kulturalne wieczory przy świecach, bo w Domu Kultury nic się nie działo.Z pięknej krainy Beskidu Wyspowego przyjechałam w roku 1995 do Łodzi.Znowu duża wspólnota, duży dom, wiele problemów.Przerażała mnie duża liczba ludzi, głodnych, bezdomnych, biednych. Dzieliłyśmy się z biednymi, chciałyśmy im pomóc w ramach naszych możliwości.Wydawałyśmy gorące zupy i chleb dla okołoł 150 osób, dziennie. Mało tego, założyłyśmy świetlicę dla 40 dzieci z dwoma posiłkami i pomocą w lekcjach. Prowadziłyśmy przedszkole dla setki dzieciaków z konferencjami pedagogicznymi dla rodziców. Pomagałyśmy w pracy duszpasterskiej w parafii zorganizowanej przy naszej kaplicy.
Kolejna placówka siostry Barbary Goretti to Syców. - Miałam tu możliwość pewnego odpoczynku w małej w małej wspólnocie - wspomina. p Towarzyszyłam siostrom, pomagałam w przedszkolu, miałam kontakty z rodzicami dzieci. To właśnie w Sycowie odkryłam, że potrafię organizować pielgrzymki. Pierwszą do Rzymu na kanonizację świtej Urszuli zorganizowałam 15 lat temu, potem było wiele innych. Dziękowałam tu Bogu za 50 lat życia zakonnego. Wzruszenie i wdzięczność za wszystko, za dobroć Boga i wspaniałych ludzi, za dobre wspólnoty sióstr z którymi żyłam i pracowałam.
Od 11 lat jestem w Sieradzu. Na początku trochę przerażał mnie ten średniowieczny klasztor, bardzo zniszczony, zawilgocone, niedogrzane ,grube mury,ciemny kościół. Wszystko się jednak zmieniło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i twórczej zdolności ówczesnej przełożonej siostry Aliny Kulik. Rozpoczął się remont kapitalny. Klasztor wypiękniał, wilgoć zniknęła. Częściowo odnowiony został kościół Piękna liturgia,śpiew chóru Cantilena a teraz scholi, organizowane koncerty pomagają w modlitwie i przyciągają ludzi.Nie próżnuję na emeryturze. Oprowadzam po klasztorze,czasami udzielam wywiadów. Mam kontakt z ludźmi przy furcie klasztornej, taka recepcja. pomagam w Świetlicy dzieciom w zdobywaniu początków wiedzy w czytaniu, pisaniu,liczeniu.Kocham dzieci, dlatego dobrze, że jeszcze mogę tu pomóc.Rozwijam też moja pasję organizując pielgrzymki dla sieradzan. Mogę Panu, z ręką na sercu powiedzieć, że jestem szczęśliwa, i czuję się zrealizowanym i wdzięcznym za wszystko człowiekiem na służbie Boga i drugiego człowieka. Nie wiem czy wybierając inną drogę tyle zdobyłabym, to co właśnie tu osiągnęłam . ą

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sieradz.naszemiasto.pl Nasze Miasto