Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Sieradz ma swojego himalaistę. To Michał Ruszkowski, który celuje w zdobycie ośmiotysięcznika

Paweł Gołąb
Fot. archiwum prywatne
Powiedzenie „apetyt rośnie w miarę jedzenia” do pasji jedynego sieradzkiego himalaisty Michała Ruszkowskiego pasuje jak ulał. Rozkochany w zdobywaniu wysokich gór sieradzanin zaczął od turystycznego przemierzania Tatr, potem zaliczył zdobywanie najwyższych polskich pasm od wspinaczkowej strony. A gdy i tu się spełnił, pojawiły się Alpy, a dalej pierwsze siedmiotysięczniki. W 2015 roku spróbował podnieść poprzeczkę jeszcze wyżej. Nie udało się, ale marzenia o ośmiotysięczniku nie odpuszcza.

Co było tym pierwszym impulsem do wspinaczki? – Pewnie powinienem powiedzieć, że ojciec mnie zabrał kiedyś w góry i tak to się zaczęło, ale niestety muszę rozczarować – odpowiada z uśmiechem Michał Ruszkowski. – Nie, nie zabierał, zawsze jeździłem sam lub z kolegami.
Tym pierwszym celem wypraw były polskie Tatry. Najpierw były to wyjazdy czysto turystyczne. - Ale ta moja turystyka w Tatrach zakończyła się, gdy miałem 16 lat. Miałem już wszystko odhaczone, co mogłem, przemierzony każdy szlak, więc siłą rzeczy zacząłem szukać czegoś innego. Najpierw zacząłem się wspinać w Tatrach latem, potem zimą. I pewnie bym się tam pod tym względem spełnił całkowicie i mógłbym nigdzie indziej nie wyjeżdżać, bo w Tatrach możliwości wspinania jest tyle, że do końca życia się nie znudzi, ale bardzo lubię też wyjeżdżać poza Polskę i Europę. Naturalną koleją rzeczy było, żeby połączyć tę chęć podróżowania ze wspinaczką, no i pojawiły się te wyższe góry na świecie, a im robiły się wyższe tym lepiej.
Swoją przygodę z naprawdę wysokimi górami Michał Ruszkowski datuje na 2010 rok, gdy zdobył Pik Lenina (7.134 metrów). – To był ten pierwszy duży szczyt, pierwszy siedmiotysięcznik i potem poszło dalej. W każdym roku byliśmy w wysokich górach, a w międzyczasie w Alpach i Tatrach – bo te góry są świetnym poligonem, żeby się wspinać jeszcze wyżej.
Po Piku Lenina, który leży w górach Pamiru na granicy Tadżykistanu i Kirgistanu, sieradzanin wspiął się z ekipą Łódzkiego Klubu Wysokogórskiego także na Numbur w Himalajach (6.958 m). Zdobył również Chan Tengri (7.010), szczyt na granicy Kirgistanu, Kazachstanu oraz Chin. - Moim dalszym marzeniem było, żeby zdobyć którykolwiek z czternastu ośmiotysięczników – dodaje.
Z tym marzeniem - o czym, wspominając także wyprawę do Kaszmiru, opowiadał na niedawnym spotkaniu w Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu - zmierzył się w 2015 roku. Celem był Gasherbrum II - trzynasty szczyt świata. Wyprawa do Pakistanu nie skończyła się jednak powodzeniem i sieradzki himalaista musiał uznać wyższość tej góry. - W tym sezonie nie było mi to najwyraźniej dane – stwierdza z pokorą. - Zrobiliśmy tyle ile się dało. Jakbyśmy bardziej cisnęli, mogłoby się to skończyć źle, a nic nie jest warte tego, żeby ktoś zginął.
Jak przypomina sieradzanin, zabrakło 900 metrów w pionie. - To jest jednak bardzo dużo, ze 14 godzin marszu. Byliśmy na wysokości 7,1 tysiąca metrów i nie dało rady wycisnąć więcej. Nie mogę mieć do siebie za bardzo pretensji, jednak nie wszystko zależało ode mnie. Dużo pracy włożyłem w zdobycie tego celu i ten szczyt należał się nam w tym roku, ale poczekam. Ośmiotysięcznik pozostaje tym moim marzeniem. Jeszcze nie wiem kiedy, czy to będzie w przyszłym roku czy za dwa lata, ale chcę przekroczyć ten pułap.
Którą górę bierze na celownik? Gasherbrum II czy inny szczyt? – Zobaczymy. Nie wiem czy będę chciał wrócić jeszcze do Pakistanu, bo to trudny kraj do podróżowania ze względu na mnóstwo przeszkód biurokratycznych. To jest wojskowe państwo. Po tym, co się stało w 2013 roku, gdy talibowie zamordowali 10 himalaistów biorących udział w wyprawie na Nanga Parbat, Pakistan diametralnie zmienił przepisy odnośnie bezpieczeństwa i każda wyprawa jest pod szczególnym nadzorem. Wcześniej też był przypisywany oficer łącznikowy, ale miał tak naprawdę w nosie, co działo się z uczestnikami danej wyprawy. Zostawiał nas po dotarciu do ostatniego miasta i dalej w górach można było robić wszystko swobodnie. Teraz trzeba było się już poruszać cały czas razem. Oficer patrzył nam wciąż na ręce, nie było najmniejszej swobody, tak bardzo chcieli nas chronić. Z drugiej strony można to zrozumieć. Gdyby coś się stało i powtórzyła tamta sytuacja, to już nikt by do Pakistanu nie pojechał.
Co ciągnie najbardziej w te najwyższe góry? Adrenalina? – To życie w pigułce – odpowiada Michał Ruszkowski. - Jeden intensywny dzień w górach jest w stanie dostarczyć tyle emocji, ile cały rok tutaj. Tam obowiązują proste zasady i musisz się do nich dostosować albo zginiesz. Interesują cię tak naprawdę bardzo podstawowe rzeczy. Tylko to, co zjesz, jaka będzie pogoda, jak ciężki będziesz miał plecak i czy dasz radę następnego dnia. Paradoksalnie ja tam odpoczywam psychicznie, bo nie ma czasu, aby myśleć o czymkolwiek, co się zostawiło za sobą, gdzieś daleko w domu.
A co jest najbardziej zgubne - zmęczenie czy rutyna? - W górach wysokich można działać w różnym stylu. Jeżeli jedziesz na wyprawę zorganizowaną przez dużą agencję, gdzie płacisz dziesiątki tysięcy dolarów, to nie masz najmniejszego problemu. Wszystko za ciebie wyniosą inni ludzie, założą obozy, zaporęczują drogę, rozstawią namiot i ugotują herbatę – idziesz na gotowe. Ale mnie takie coś nie interesuje. Jeżdżę w małym zespole, ostatni wyjazd sam organizowałem przez małą agencję pakistańską. Cała logistyka czy załatwianie pozwoleń trwało sześć miesięcy. Prawdziwe wyzwanie czeka jednak już w górach, a wiąże się z transportem i aklimatyzacją. Czasem tę samą drogę, trwającą dziewięć godzin musisz pokonywać wielokrotnie. Za pierwszym razem jest to jeszcze interesujące. Zastanawiasz się, co jest za tym pagórkiem czy zakrętem, ale jak już idziesz trzeci raz i wiesz, co cię czeka i jak potwornie będziesz zmęczony, wtedy to już masz serdecznie dosyć. To jest dla mnie najtrudniejsze i najbardziej męczy. No, ale nie da się inaczej.
Sieradzanin po 7 latach nauki wrócił do Sieradza rozpoczynając niedawno pracę jako lekarz na oddziale kardiologii sieradzkiego szpitala. Czy fakt, że w swoim portfolio może zapisać „jedyny sieradzki himalaista” daje mu poczucie wyjątkowości? – Absolutnie nie – odpowiada skromnie. - Obracam się w środowisku ludzi, którzy zajmują się naprawdę poważnymi rzeczami w górach. To co ja robię może wygląda na pierwszy rzut oka na coś wyjątkowego, ale gdybym zaczął się porównywać z kolegami, którzy mają na koncie niebezpieczne wyczyny, to nie ma o czym mówić.
A jak pasja przekłada się na codzienne życie? - Przez ostatnie siedem lat żyłem od wyprawy do wyprawy. Teraz mam czas, żeby troszkę celebrować codzienność. Jeździłem w tak trudne rejony świata, że teraz cieszy mnie to, że mogę wreszcie odpocząć, wziąć prysznic, pospać w swoim łóżku, pójść do pracy. Ale już odliczam, choćby byłoby to 6 czy 7 miesięcy do przodu, czas do kolejnego wyjazdu. Gdybym nie miał do czego, ta codzienność nie byłaby dla mnie tak bardzo fajna.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sieradz.naszemiasto.pl Nasze Miasto