Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pan Wacław - król sieradzkich wozaków - ZDJĘCIA

Dariusz Piekarczyk
Pan Wacław - król sieradzkich wozaków
Pan Wacław - król sieradzkich wozaków Archiwum Wacława Tęsiorowskiego
Podkuwał pan kiedyś konia? - pyta Wacław Tęsiorowski, ostatni sieradzki wozak. - Pewnie nie, bo i po co. A ja, proszę pana, przez prawie całe zawodowe życie kułem konie sam. Podpatrzyłem, jak to się robi. Kowal nad kowale to był Wiktor Prysiński, który miał zakład na Warszawskiej, a potem na POW w Sieradzu. Podkowy to kupowało się surówki, potem trzeba je było wyrobić, poprzebijać dziury, tak żeby weszły ufnale, czyli takie specjalne gwoździe. Kopyto to trzeba było obszparować. Do tego jest specjalny nóż. Kopyto nie może przerosnąć, bo próchnieje. Zanim nałoży się podkowę, trzeba je wyczyścić, tak żeby młotek głos dawał taki specyficzny. I podkowa, broń Boże, na kopycie tańczyć nie może, bo się urwie. Jak tańczy, trzeba ją podszparować. Ja tam zawsze w kopyto wbijałem sześć gwoździ, a kowale potrafili i po 10. Po co?

Nie masz pana nad ułana
Wacław Tęsiorowski nie jest wozakiem już od wielu lar. Przeszedł na emeryturę. Zresztą czas wozów konnych minął bezpowrotnie. Tamtego świata już nie ma. - Teraz to już jakoś jest, ale na początku to myślałem, że zwariuję. Konie to moja miłość. Jadę choćby do sanatorium w Ciechocinku, to potrafię z tamtymi dorożkarzami przesiedzieć i kilka godzin - mówi.
Jak to się wszystko zaczęło? Pan Wacław skazany był na bycie wozakiem, bo jakże inaczej, dziadek był i ojciec też. - Konie w mojej rodzinie były od zawsze. Wozakiem był dziadek Stanisław. Wozakiem był też mój ojciec Antoni, urodzony w 1904 roku. On, proszę pana, służył w kawalerii. To był ułan, a wiadomo: nie masz pana nad ułana. Przejąłem rodzinny fach, ale nie na siłę. Od młodego kochałem konie, lubiłem gospodarstwo. Po powrocie z wojska, w 1956 roku, zacząłem wdrażać się do zawodu na dobre.

Karawan to utrapienie
- Konie miałem różne różniste - opowiada. - Siwe, kare, kasztany. Wszystkie piękne, cudowne. Kupowało się je na jarmarkach w: Złoczewie, Pajęcznie, Skarszewie, Borzęcinie, Wilanowie, Pabianicach, Zgierzu. Dobry koń kosztował - w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze - ze trzy solidne pensje. Zazwyczaj miałem dwa lub trzy konie. Wtedy dużo się w Sieradzu budowało. Woziłem żwir, piach. Pamiętam, że wozaków było kilkunastu. Przypominam sobie Adamiaka, Szczepanika, Skalczyńskiego, Kosatkę, Ozimka. W Męce koło Sieradza był Władysław Piekarczyk. Kolegowaliśmy się. On lubił dobrą, solidną robotę. I to też był ułan, tak jak mój ojciec. Ale siłą mi nie dorównał. Nie tylko on zresztą. Wie pan, miałem w sobie tyle pary, że żwir wrzucałem na wóz taką wielką łopatą, jak to się mówi węglarą. Machnąłem raz, oni musieli trzy. A wóz to miałem wielki, z hamulcem. Ten musiał być pewny. Jak się go zaciągnęło, to koń nie miał prawa pociągnąć wozu dalej.
Woził Wacław Tęsiorowski nie tylko żwir, piach i materiały budowlane. Powoził także przez wiele lat karawanem. - Z tym karawanem to miałem utrapienie - wspomina. - Pogrzeb wyznaczony na godzinę 14, a ja muszę rzucać robotę, biegiem do domu, myć się, bo byłem na przykład na składzie węgla i przeprzęgać konie do karawanu. Na pogrzeb spóźnić się przecież nie można. Jakby to wyglądało. Na ślub to jeszcze pół biedy, ale na ostatnie pożegnanie? Ja bym tam za nic w świecie nie chciał, żeby na mój pogrzeb się spóźniali. Pyta pan, jak zaczęło się z karawanem? W zakładzie pogrzebowym u Dudczaka jeździł jeden taki Majewski, ale się rozpił. Ja miałem ładną parę ciemnych koni i Dudczak mówi "Wacek, zgódź się, pojeździsz trochę i kogoś znajdę". Tak trochę to zeszło mi kilkanaście lat.
Pan Wacław dorożkarzem, takim z wiersza Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, nigdy nie był, bo i też dorożkarskiej tradycji w Sieradzu nie było. Przez pewien czas Tęsiorowscy mieli jednak bryczkę, piękną przedwojenną, na gumowych kołach. - Kupiliśmy ją od państwa Danielewiczów - mówiła pani Marianna, żona pana Wacława. - Elegancka była, po prostu sznyt. Pamiętam raz, mąż założył szpakowate konie i jedziemy na przejażdżkę. I wtedy słyszę, jak ktoś mówi "jadą jak przed wojną".

Pielgrzymki do Czarnej Madonny

22 sierpnia z Bazyliki Mniejszej w Sieradzy wyszła 410. Sieradzka Piesza Pielgrzymka na Jasną Górę. Pan Wacław, kiedy miał siłę i zdrowie dopisywało, też pielgrzymował. Był jakieś 30 razy. Dziś nie sposób dokładnie policzyć. Jak to się zaczęło? Jedna z pierwszych powojennych pielgrzymek, o ile nie pierwsza, była kolejowa - opowiada. - Tak, kolejowa, tylko że w takich odkrytych wagonach, jak przewozi się węgiel czy cement. Mieliśmy stołeczki do siedzenia. Ale co to za pielgrzymka. Przychodzi do mnie proboszcz fary, Apolinary Leśniewski i mówi "Wacek, namów chłopów z Męki, Kłocka, Bogumiłowa, Dzigorzewa, Woźnik, Charłupi Małej i pojedźmy na Jasną Górę wozami. Nikt wcześniej wozami nie jeździł". Podchwyciłem pomysł proboszcza. Pojechaliśmy w ponad 30 wozów. Przykryte były plandekami. Panie kochany, jakie to było wtedy wydarzenie. Ludzie wychodzili na drogę, machali nam, pozdrawiali. Jak wjechaliśmy na Rynek Wieluński w Częstochowie, postój. Kto mógł i miał, przebierał się w stroje sieradzkie i do tego nasze chorągwie z fary. Jak wchodziliśmy, ludzie oniemieli. Nikt wcześniej nie widział takiej pielgrzymki. I jeszcze panu powiem, że ja, jak każdy sieradzak, miałem swoją chorągiew, z którą wchodziłem na Jasną Górę. Ostatnio było mi już jednak trudno, myślałem, że padnę, ale wszedłem. Jak już przychodził sierpień, to byłem w innym świecie, zaczynałem myśleć o naszej sieradzkiej pielgrzymce. "Nie, nie idę, chory jestem" - próbowałem się wymigać. W końcu mówiłem sobie - "Wacek, Bóg dał ci zdrowie, idź podziękować". Trzy lata temu, kiedy szła 400. pielgrzymka sieradzka, po raz ostatni pojechały wozy, bo już od wielu lat nie jeżdżą. Pojechały dwa lub trzy. I jechał pan Wacław. - Konia pożyczyłem od Adriana z Olendrów - mówi. - Koń nie chciał zupełnie jeść. Jakiś dziwny był. Karmiłem go po drodze jabłkami. Jakoś dojechaliśmy do Częstochowy. Tam stanąłem na jednym z podwórek. Zjadł trawy, wytarzał się, otrząsnął, to ja wtedy splunąłem, bo splunąć trzeba, taki zwyczaj. I wie pan, pomogło. Do Sieradza szedł z powrotem aż miło.

Pan Wacław wyszedł 22 sierpnia na ulicę Krakowskie Przedmieście w Sieradzu pożegnać pielgrzymów. 29 sierpnia, czyli w dniu powrotu pątników pojawił się na trasie, zawiózł go tam jeden z sieradzan. Potem pojawił się na powitaniu naszych pątników. Taki jest król wozaków.

Tekst powstał kilka lat temu, kiedy żyła jeszcze żona Wacława Tęsiorowskiego.

od 7 lat
Wideo

21 kwietnia II tura wyborów. Ciekawe pojedynki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sieradz.naszemiasto.pl Nasze Miasto