Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Nowosieleccy: "Do 1953 r. żyliśmy tak, jakby nas nie było"

Dariusz Piekarczyk
Ludmiła i Helena Nowosieleckie
Ludmiła i Helena Nowosieleckie Fot. Dariusz Piekarczyk
Nowosieleccy: "Do 1953 r. żyliśmy tak, jakby nas nie było". Od roku 2000 mieszkają w Sieradzu Ludmiła i Helena Nowosieleckie. Przyjechały do miasta nad Wartą z Astany - stolicy Kazachstanu.

Nowosieleccy: "Do 1953 r. żyliśmy tak, jakby nas nie było"

- Parę dni po przyjeździe do Sieradza poszłam z córką do kościoła na mszę. Wszystko po polsku, ludzie śpiewają, a myśmy obie przepłakały ze wzruszenia całe nabożeństwo - wspomina Helena Nowosielecka, która od 2000 roku mieszka, wraz z córką Ludmiłą, w Sieradzu.- I myślałyśmy, że tam, w Astanie, gdzie polski kościół, też pewnie nabożeństwo.
Nowosieleckich droga do Polski rozpoczęła się, tak naprawdę, w latach 30. ubiegłego wieku. Mieszkali wtedy w Kamieńcu Podolskim, który po II zaborze (1793) znalazł się w granicach Rosji. Na krótko, w czasie wojny polsko-bolszewickiej, od połowy listopada 1919 roku do połowy lipca 1920 roku, miasto powróciło pod polską administrację.
Już pod koniec lat 20. Polacy z Kamieńca przekonali się, co znaczy młoda władza radziecka. Jan Solski, pradziadek pani Ludmiły, wywieziony został do Kazachstanu. Za co? - On miał swoje poglądy i głośno o tym mówił, jak wspomina babcia - mówi pani Ludmiła. - Był też działaczem polskim. Wrócił do Kamieńca w 1936 roku, ale wtedy rodziny Solskich już tam nie było.
- Bo już nas z Kamieńca przegonili do Kazachstanu - mówi z lekkim kresowym akcentem pani Helena. - Mój Boże , myśmy tam wszystko zostawili - dom, piękny duży sad. Pamiętam, dali niewiele czasu na spakowanie, a Ukraińcy tylko czekali, żebyśmy wyszli z domu. Zabierali, co się dało - odzież, sprzęt domowy. Całą naszą familię Solskich zabrali i inne polskie rodziny. Niewiele pamiętam, sześć lat wtedy miałam. W bydlęcych wagonach wieźli nas i wieźli. W końcu wyrzucili koło Szortandy, na pustkowiu całkowitym. Wokół piach i piach po horyzont. Jak wiatr zawiał, to wszędzie piach się wdzierał. Wtłoczyli do ziemianek po kilkanaście osób. Jak żyć? Ojciec tego nie zdzierżył. Uciekł do Szortandy, tam była fabryka mebli. I on tam został, choć NKWD chciało go odesłać. A wie pan, co tam znaczyło uciec? Tam nie można było bez pozwo-leństwa odejść od domu dalej niż cztery kilometry, bo inaczej tiurma, więzienie. Potem jednak ściągnął całą rodzinę. Jak już zaczął pracować, to wybudował lepiankę, taką niewielką, ale to już nie była ziemianka.
Pani Helena wspomina, że w okolicach Szortandy królowali wtedy Polacy i Niemcy, których było tak wielu, że szpital nazywano nawet Małym Berlinem, bo stanowili większość zespołu. Po wrześniu 1939 roku przyszła nowa fala zesłań. I wtedy, jak mówi pani Helena, Polacy przyjmowali Polaków.
- Wojna - pani Helena zamyśla się, jakby szukała gdzieś tam w zamierzchłych czasach dobrych wspomnień. - Polaków, przynajmniej na początku, do wojska nie brali, ale przyszła inna plaga, głód, głód niesamowity, od którego ludzie chodzili napuchnięci. Koniec wojny! A więc wyjazd do Polski? Nie, nic z tego. Wyjechać ze zsyłki mogli jedynie ci Polacy, którzy trafili na "nieludzką ziemię" po roku 1939. Dlaczego? Bo zesłani wcześniej trafili do Kazachstanu z terenów rosyjskich, byli obywatelami ZSRR. Więc jaka repatriacja, gdzie chcecie uciekać, z własnego kraju - pytali z uśmiechem rosyjscy urzędnicy.

Nowosieleccy: "Do 1953 r. żyliśmy tak, jakby nas nie było"

- Zresztą do roku 1953 nie mieliśmy żadnych paszportów, dowodów, nic, po prostu nic- wtrąca pani Ludmiła. - Tak, jakby nas nie było. Poluzowali dopiero po śmierci Stalina. - Pyta pan, jak wspominam Kazachstan - zastanawia się z uśmiechem pani Ludmiła. - Ja tam spędziłam młodość, tam była szkoła, pierwsza miłość, pocałunki. Zawsze podkreślałam jednak, że jestem Polką, byłam tam i nadal jestem z tego faktu dumna. Bo trzeba panu wiedzieć, że tam, w Kazachstanie, zawsze pytano o narodowość.
- To ja o tej polskości tam powiem - wtrąca pani Helena, czasem szukając polskiego słowa.- Polacy trzymali się tam razem, od zawsze, odkąd pamiętam. Nie mówić po naszemu to był grzech, grzech wielki. I żenić się, wychodzić za mąż, we własnej grupie, jak już się nie da, to żeby tylko katolik. Babcia zawsze mówiła, żeby była brzoza, bo to drzewo z Polską jej się kojarzyło, żeby nie Rosjanin. I koniecznie trzeba zachować wiarę.
- Pamiętam doskonale czas, kiedy nie można było się oficjalnie modlić, kiedy nie było kościołów, bo zaczęto je budować dopiero w latach siedemdziesiątych, zbieraliśmy się w grupy i msze organizowano w domach - wyjaśnia pani Ludmiła.- Księża przyjeżdżali z Wilna. Tam też organizowano pielgrzymki do Matki Boskiej Ostrobramskiej, bo wiarę katolicką za wszelką cenę trzeba było zachować, bo katolik to Polak.
Polacy nie byliby sobą, gdyby nie myśleli o własnej świątyni, zwłaszcza po wyborze Karola Wojtyły na papieża. W roku 1995 dopięli swego. W Astanie, która od 1998 roku jest stolicą Kazachstanu, a wcześniej nazywała się Akmolińsk, Celinograd i Akmoła, rozpoczęto budowę świątyni, którą ukończono w roku 1999. Jak mówi pani Ludmiła, do świątyni chodzą głównie Polacy i Niemcy. Nie siedzą jednak w ławkach obok siebie. Mają swoje strony.

Nowosieleccy: "Do 1953 r. żyliśmy tak, jakby nas nie było"

A jak z przyjazdem do Polski było? - Jak już powstało koło polskie, potem konsulat, to zaczęło się mówić o takiej możliwości, początkowo nieśmiało. Tak, tęskniliśmy do Polski, ale niektórzy nawet jej na oczy nie widzieli - mówi pani Ludmiła. - Pierwszy raz przyjechałam do Polski w roku 1997. Byłam już wtedy po studiach medycznych. Przyjechałam na staż do Konstancina, na trzy miesiące. I zaskoczenie. Było miło, język miły, uprzejmość, inna kultura, Warszawa piękna. Dzwoniłam od razu do domu, opowiadałam, jak jest i zdecydowaliśmy w końcu - jedziemy.
Pani Helena była z kolei w odwiedzinach u polskich rodzin.
- Jedziemy - decyzja była nieodwołalna - mówi pani Helena. - Cała klatka z bloku odprowadzała nas na stację kolejową. Wszyscy płakali, bo na Kazachów złego słowa nie powiemy. To dobry naród.
Czemu Sieradz? Bo przyszło zaproszenie z tego miasta i praca w szpitalu dla pani Ludmiły.- Przyjęto nas po królewsku, sąsiedzi z bloku z kwiatami. Lodówka w mieszkaniu była nawet pełna. Dziś jesteśmy u siebie, tu nasz dom.

Jeśli Twoja rodzina pochodzi z Kresów Wschodnich II Rzeczpospolitej napisz ([email protected]) lub zadzwoń (693/ 12 12 72). Pokażemy jej losy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sieradz.naszemiasto.pl Nasze Miasto