Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Konno przez Amerykę Południową. Niezwykłe spotkanie z Wiktorią Kotwicką odbyło się w Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu ZDJĘCIA

Paweł Gołąb
Paweł Gołąb
Powiatowa Biblioteka Publiczna w Sieradzu
Historię, która brzmi jak gotowy scenariusz filmowy, usłyszeli uczestnicy spotkania Konno przez Amerykę Południową, które odbyło się w niedzielne popołudnie w Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu. Jego bohaterka, Wiktoria Kotwicka opowiedziała o niezwykłych podróżach i więzi pomiędzy nią i jej nieżyjącym tatą, Tadeuszem Kotwickim.

Jak przybliża sieradzka PBP, Wiktoria Kotwicka urodziła się w 1994 roku, więc kiedy w 1995 roku jej tata wyjeżdżał, miała 11 miesięcy. – Podczas spotkania w naszej bibliotece opowiadała jak dzwoniła do niego z zabawkowego telefonu, choć do końca nie rozumiała, co to jest tęsknota. Wiedziała to jej mama, ale jak mówiła – gdyby nie zgodziła się na tę podróż, mąż by nie wyjechał, ale wtedy byłby nieszczęśliwy. Nikt wtedy jeszcze nie wiedział, że w 2007 roku Tadeusz Kotwicki przegra walkę z rakiem i nigdy nie opowie córce o swojej podróży.

- Podróż to była niezwykła, bo Tadeusz Kotwicki, który kochał konie, postanowił przejechać na końskim grzbiecie obie Ameryki. Zaczął w argentyńskiej Patagonii, gdzie wylądował z 500 dolarami w kieszeni, z czego 450 wydał na zakup Kropki. Zanim to jednak zrobił, musiał… przejść 250 kilometrów do estancii, na której znalazł zwierzę jeszcze nie ujeżdżone. Sam przygotował Kropkę do długiej drogi i przez cały czas dbał, by miała dobrą trawę, co skrupulatnie notował w dzienniku. O swoich posiłkach raczej nie pisał. Regularnie pisał do żony w Polsce, relacjonując kolejne etapy podróży. Wysyłał listy z każdego napotkanego miasteczka. A żona? Gdzie wysyłała swoje? Okazało się, że Tadeusz Kotwicki ustalał adres „miesiąc drogi na północ” i odbierał je, gdy docierał na miejsce. Jego córka przyznaje, że otrzymał wszystkie listy z domu – relacjonuje Joanna Chachuła z Powiatowej Biblioteki Publicznej. - Podróż zakończyła się jednak inaczej, niż to sobie zaplanował. W Kolumbii okazało się, że nie ma żadnej możliwości przekroczenia granicy z Panamą konno. Tadeusz Kotwicki próbował znaleźć statek, który wziąłby go na pokład z Kropką, ale i to się nie powiodło. Wtedy w Pereirze spotkał Diega Castaño. Hodowca koni zaprosił Polaka do swojego domu, próbował pomóc w poszukiwaniach statku, choć i jemu się nie powiodło. Tadeusz Kotwicki zastanawiał się, czy nie przerwać podróży, ale ostatecznie sprzedał siodło, a Kropkę zostawił Diego i jego żonie Anie Marii, bo jak powiedział „przyjaciół się nie sprzedaje”. Z Kropką przemierzyli 10.500 kilometrów. Samolotem dotarł do Panamy, skąd rowerem przez Meksyk pojechał do Stanów Zjednoczonych. Tam kupił klacz i nazwał ją Mocna, niestety okazało się, że taka nie była. Przejadła się i dostała skrętu jelit. Dlatego gdzieś w Kansas Tadeusz Kotwicki podjął decyzję o powrocie do Polski.

Czuła, że musi podążyć śladami ojca

Jak relacjonuje dalej… – Ana Maria i Diego odszukali Weronikę Kotwicką przez internet. Jednak dopiero jako studentka zaczęła porządkować dokumenty po tacie. Czuła, że po prostu musi podążyć jego śladem. Zanim to nastąpiło, przez pół roku uczyła się języka hiszpańskiego i pracowała, żeby zarobić na podróż. A potem dotarła do Patagonii, gdzie wiatr wiał tak mocno, że ledwo udawało się utrzymać na nogach. Potem szukała ludzi, z którymi spotkał się jej tata i którzy gościli dziwnego Polaka, choć sami żyli w bardzo trudnych warunkach, często w skrajnej biedzie. Największe emocje czekały na Wiktorię w domu państwa Castaño – pierwszego wieczoru, przy kolacji Diego położył na stole kapelusz jej taty. Przechowywał pamiątki po polskim podróżniku – narzędzia do podkuwania konia, siodło i właśnie kapelusz – przez 22 lata. Kropka na jego estancii wydała na świat źrebaki, które dostały imiona związane z miejscami, które odwiedził Tadeusz Kotwicki, a najmłodsza klacz nazywała się Polonia. Sama Kropka dożyła tam spokojnie do końca swoich dni, przeżyła pana Tadeusza o 8 lat.
Wiktoria Kotwicka opowiadała o tych dwóch podróżach, które pozwoliły jej lepiej poznać tatę i spotkać serdecznych ludzi na drugim końcu świata. Mówiła o jedzeniu niedojrzałego mango i leniwcach wykorzystujących do wędrówki kabel od internetu. – Uczestnicy spotkania mieli jeszcze wiele pytań, bo ta historia ma wiele wątków, których nie da się opowiedzieć w krótkim czasie. Mamy nadzieje, że poznamy je, kiedy Wiktoria Kotwicka przygotuje kolejną prezentację, a może zdecyduje się na napisanie książki i znów odwiedzi naszą bibliotekę.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sieradz.naszemiasto.pl Nasze Miasto