18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Komunia wygnańców - chleb polski (ZDJĘCIA)

Dariusz Piekarczyk
Sierociniec w Taszkiencie
Sierociniec w Taszkiencie Archiwum Cecylii Filipczak
Komunia wygnańców - chleb polski. Od 50 lat Cecylia Filipczak mieszka w Sieradzu. Zanim tu trafiła, przeżyła gehennę zesłania na nieludzką ziemię pod Archangielsk, potem był Kazachstan i polski sierociniec.

Komunia wygnańców - chleb polski

Mamo, mamo, my głodne - Celinka szarpała leżącą na legowisku wlepiance matkę Julię, która milczała jak zaklęta. - Wstań, no wstań.
Matka nie odpowiadała. Leżała, spokojnie patrząc, jak Celinka bawi się w kącie ze starszą siostrą Heleną. Nie reagowała na kolejne prośby. Dziewczynka wyszła więc przed lepiankę i zaczepiła przecho-dzącą kobietę, mówiąc jej, że matka milczy i milczy. Kobieta weszła do lepianki. Po chwili przygarnęła dziewczynki i płacząc oznaimiła: - Dzieci kochane, cicho, cicho, wasza mama nie żyje.
Julia Kutek zmarła jesienią 1943 roku koło miejscowości Merke w Kazachstanie. Zmarła w kołchozie "Krasnaja Zoria" (rejon majskij, okręg Pawłodar). Tam została pochowana bez trumny. Starsza siostra zdążyła zarzucić jej na twarz sfatygowaną kufajkę. Do dziś wspomnienia tamtych wydarzeń rodzą u pani Cecylii silne emocje.
- Potem w nocy mama przychodziła do mnie i mówiła, żeby zabrać kufajkę, bo jej niepotrzebna, my zaś możemy się nią okryć. Zaraz jednak znikała w białym obłoku - opowiada pani Cecylia.
To był trzeci rok zesłania rodziny Kutków, która przedwojną wiodła szczęśliwy żywot we wsi Bełzów w powiecie Radziechów (województwo tarnopolskie). Gehenna Kut-ków zaczęłą 10 lutego 1940 roku.
- Rankiem do drzwi naszego domu zaczęli dobijać się rosyjscy żołnierze - wraca pamięcią do strasznych dni pani Cecylia.
Do mieszkania weszło ich trzech. - Ubierać się! - krzynął władczo jeden z nich. - Wyjeżdżacie. Macie pół godziny, by się spakować. Szybko, no szybko, ubierać się! Zabierać tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Nie dyskutować, bo będziemy strzelać!
- Ojciec pytał, co z dobytkiem, koniem, krowami... Usłyszał tylko: to nie twoje zmartwienie. Bydło nie zdechnie. Władza radziecka się zatroszczy. Tobie, tam gdzie jedziecie, nie będzie potrzebne - opowiada pani Cecylia.
Wysiedlono jeszcze kilka rodzin. Kondukt sań dotarł do stacji kolejowej w Chołojowie (to była od 1 sierpnia 1934 roku gminna wieś). Józef Kutek (ojciec pani Cecylii) zajął wraz z rodziną brata Władysława jeden bydlęcy wagon. Po wielu tygodniach podróż dobiegła końca. Dotarli do posiołku Permagoria nad rzeką Dźwiną. Najbliższym miastem był Archangielsk. To rejon o subarktycznym klimacie, gdzie zimy bywają długie i mroźne. Czterdziestostopniowe mrozy nie są tam rzadkością. Rodziny Kutków wrzucono do baraku z dwoma pryczami. Polacy mieli karczować tajgę i spławiać drzewo Dźwiną do Archangielska. Zapłata? Gliniasty chleb w głodowych racjach. - Nie sposób było tam przeżyć - mówi, łamiącym się głosem, pani Cecylia. - Ja ciągle byłam głodna, zresztą podczas całego zesłania chleb był marzeniem. Ciągle go brakowało. Najeść się do syta, wtedy to było nierealne. Trzech moich braci, Stefek, Franek i Stasio szybko zmarło. Ojciec zbił dla nich trumienki i sam pochował. Może jeszcze są, tam w tajdzie, ślady po ich grobach?
Raptem gruchnęło po łagrach, kołchozach, przysiółkach i wszędzie tam, gdzie byli Polacy, ze tworzy się na terenach ZSRR armia polska. Wyprosili więc Kutkowie pozwoleństwo od rosyjskiego naczalstwa i wyruszyli w daleką podróż do Buzułuku (miasto w obwodzie orenburskim), gdzie rozpoczęło się formowanie jednostek. Nie dotarli tam jednak. Pociąg zawiózł ich do Kazachstanu, a konkretnie do kołochozu "Krasnaja Zoria" koło Merke. Kołchoz zajmował się hodowlą krów i owiec. Uprawiano tam także arbuzy, melony, buraki i pszenicę.
Jesienią roku 1943 bracia Józef i Władysław Kutkowie otrzymali wezwanie do wojska. Trafili do Sielc nad Oką. Byli w 4. Pułku Piechoty im. Ludowych Partyzantów Ziemi Krakowskiej, który wchodził w skłąd 2. Dywizji Piechoty im. Henryka Dąbrowskiego. Pierwszym dowódcą 4. Pułku Piechoty byl mjr Marceli Domaredzki. Celinka, jak mówiono na panią Cecylię, z siostrą Heleną i mamą zostały w kołchozie. Po śmierci mamy trafiły do rosyjskiego sierocińca w Merke, potem do Ałma Aty, gdzie musiały pracować. 11-letnia Celina i o dwa lata starsza siostra oraz inne polskie sieroty wylądowały w zakładzie dziewiarskim. Pracowały po 10 godzin na dobę za pół kilograma chleba. - Ja byłam zbyt mała, nie dosięgałam warsztatu i dlatego z jeszcze czterema innymi sierotami w czerwcu 1944 roku, odesłano mnie w końcu do rosyjskiego sierocińca w Taszkiencie. Siostra została w Merke. W sierocińcu było piekło. Poniżano nas za to, że jesteśmy Polakami, ale nie tylko. Kiedyś wychowawca zapytał, czy jestem chrzczona i wierzę w Boga. Odpowiedziałam, że tak. Wtedy odpowiedział - to niech Bóg da ci jeść.
Pewnego dnia słońce jednak zaświeciło dla małej Celiny. Do sierocińca zawitali wysłańcy Związku Patriotów Polskich. - Zabrali nas do Mojun Kum, do polskiego sierocińca. Boże jedyny, tam to był raj, po tym co przeżyłam wcześniej. Karmiono nas trzy razy dziennie, wypiekano dla nas chleb, znalazło się mleko. Dostaliśmy nowe ubrania. Tam też zaczęłam chodzić do szkoły. Pamiętam, że języka polskiego uczyła pani Jadwiga Marchel, a matematyki pan Ozjasz Wagner. Tam też dowiedziałam się, że na froncie zginął brat taty. W sierocińcu utworzono zespół artystyczny, w którym i ja byłam. Śpiewałam w chórze. Zapraszano nas na różne imprezy powiatowe.
Wojna się skończyła, a oni nadal byli w Mojun Kum. Dlaczego nie wyjeżdżamy do Polski? - pytali. W końcu przyszedł kwiecień 1946 i ruszył pociąg z 19 osobami personelu i 58 dziećmi. Część dzieci, głównie półsierot, pozostało w Kazachstanie. 19 maja 1946 pociąg stanął na stacji w Warszawie.
- Wtedy rozpoczęły się pożegnania - mówi łamiącym się głosem pani Cecylia. - Nasza opiekunka, pani Jadzia, wręczała na pożegananie każdemu dziecku komunię wygnańców. Co to takiego? Polski chleb.
Nasza bohaterka trafiła do domu dziecka w Kwidzyniu.
- Pewnego dnia, pamiętam jak dziś, wyjrzałam przez okno i zobaczyłam ojca. Tato, mój tato, jest tu, jest ze mną. Potem odnalazła się Helenka i dzieci jego brata Władysława, Miecio i Paulina. Zamieszkaliśmy wspólnie w zruinowanym domu w Igłowcach koło Namysłowa. Tato zmarł 28 maja 1958 roku.
A pani Cecylia? Od 1953 roku mieszka w Sieradzu. Trafiła tu dzięki nakazowi pracy. Pracowała w Centrali Nasiennej, wyszła za mąż. - W Sieradzu mieszka też córka mojej siostry - mówi. - W końcu i dla mnie zaświeciło słońce. Tu, w moim Sieradzu, jesteśmy szczęśliwi.

od 7 lat
Wideo

21 kwietnia II tura wyborów. Ciekawe pojedynki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodzkie.naszemiasto.pl Nasze Miasto