Karpie nie zdrożały, choć nie był to dobry rok dla naszych hodowców ryb. Właściciele stawów rybnych nie mogą rekompensować sobie strat wzrostem cen, bo polski rynek zalewa fala ryb eksportowanych z południa Europy.
- Czesi są gotowi dostarczyć do naszych marketów karpie po dumpingowych cenach - martwi się Adam Michaś, właściciel stawów w Bełdowie, które mają 150 ha powierzchni. - Zadowoli ich cena 1,70 euro. Za niewiele ponad 7 złotych za kilogram karpia są w stanie dowieźć je do nas na miejsce. Nam takie stawki nie zrekompensują nawet nakładów, jakie ponosimy.
Dlaczego krajowy karp jest droższy?
- W Czechach i na Węgrzech panuje cieplejszy klimat, który sprawia, że sezon hodowlany zaczyna się tam dużo wcześniej i trwa dłużej - odpowiada pan Adam. - U nas od tarła do momentu, kiedy karp trafi na wigilijne stoły, trzeba czekać 3 lata. Tam okres hodowli trwa o rok krócej. Wybrane po selekcji tarlaki my dopiero na przełomie kwietnia i maja wypuszczamy do stawów. Potem przez kolejne trzy lata każda ryba aż siedmiokrotnie przechodzi przez nasze ręce. Ludziom wydaje się, że ryba sama rośnie, a hodowla to zajęcie pracochłonne. Mamy zaledwie dwa miesiące w roku na lekki oddech. Od marca aż do grudnia jest bardzo ciężka praca.
Tradycyjne metody hodowli polegają na tym, że ryby same wyszukują w stawach planktonu, a pozostałą część pożywienia stanowią zboża, które w ostatnim czasie notują ostrą huśtawkę cenową. Na szczęście rodzina Michasiów nie musi martwić się o pokarm dla swoich ryb, ponieważ potrzebną pszenicę i kukurydzę pozyskują z własnego gospodarstwa rolnego.
Karpie nie zdrożały
Kończący się rok był wyjątkowo zły dla hodowców ryb. Zaszkodziła długa zima. Ubytki w hodowli były większe niż zazwyczaj, a do tego osłabione i wychudzone ryby nie wytrzymały presji mnożących się na potęgę bobrów, wydr i kormoranów.
- Mimo to ceny na rynkach hurtowych utrzymują się od 10-15 lat na poziomie około 14 złotych za kilo karpia. W tym czasie koszty produkcji poszły kilka razy w górę. Zawierane z marketami umowy są nawet o 3 złote niższe niż 3 lata temu - wylicza Adam Michaś. - Właściciele małych gospodarstw, jak nasze, nie muszą za taką cenę sprzedać, ale ci, którzy mają po 2 tysiące hektarów stawów nie dyskutują, tylko podpisują umowy.
W Bełdowie już widać rozpoczynającą się gorączkę przedświątecznych zakupów, choć takich kolejek, jak 10 lat temu przed stawami Michasiów nie ma. - Teraz chcąc sprzedać karpie własnym transportem musimy go dowieźć do odbiorcy - uśmiecha się pan Adam. - My to przynajmniej mamy alternatywę w postaci łowiska. Jak karpie nie pójdą teraz, to wyciągną je wędkarze w sezonie. Latem potrafią do 10 ton karpia "wywędkować".
Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?