Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Anioły z miasteczka Aniołów. Tu czasem oszuka się śmierć

Dariusz Piekarczyk
Anioły z miasteczka Aniołów. To czasem oszuka się śmierć
Anioły z miasteczka Aniołów. To czasem oszuka się śmierć Fot. Polska Press
Najgorsza jest taka śmierć, kiedy odchodzi się z pełną świadomością. Ludzie usypiają też we śnie, a czasem wtuleni w pielęgniarkę - mówi dr Beata Ulatowska.

To był wielki dzień dla Moniki, tylko jej dzień. Choć ból doskwierał, od rana samego czuła ogromne podniecenie, wewnątrz niej wszystko się gotowało. Dziś, właśnie dziś, wychodziła za mąż za Krzysztofa, z którym od kilku lat mieszkała, którego kochała, lecz jakoś schodziło i dotychczas nie powiedzieli sobie „tak”. Mało tego, także dziś chrzciny ich synka Michałka. Od nadmiaru wrażeń zakręcić może się w głowie.
Wreszcie, Monika pojawiła się w białej, lśniącej sukni i welonie w przystrojonej kaplicy, gdzie czekał już na nią Krzysztof i Michał. Wyglądała niczym księżniczka z bajki. Kiedy wjeżdżała na wózku inwalidzkim, odświętnie udekorowanym przez pielęgniarki, do kaplicy w hospicjum, wydawało się, że wszystkie chóry anielskie śpiewać w niebie zaczęły, a światłość nieziemska zstąpiła do kaplicy. Świętowało całe hospicjum w Sieradzu. To był pierwszy w jego dziejach ślub.
- Kiedy Monika, dwudziestokilkuletnia kobieta, trafiła do nas, powtarzała po wielokroć, że jej marzenie to pobrać się i ochrzcić syna - mówi Karolina Wojtysiak, pielęgniarka oddziałowa. - Że zrobi to wszystko, jak stąd wyjdzie. Wiedziałyśmy, że czasu może zabraknąć. Namówiłyśmy ją na ślub, chrzciny, właśnie tutaj, w hospicjum. To były niesamowite emocje, nie tylko dla niej i jej partnera oraz rodziny, ale i dla nas.
Hospicjum to życie
Gmatwanina losów ludzkich, ścieżki życiowe nie zawsze proste, często wąskie, pokręcone. To wszystko nie ma znaczenia przy przekraczaniu progu hospicjum. Jest lęk. Lęk przed śmiercią, rzeczami ostatecznymi, bo przecież stąd, jak zwykło się uważać, nie wychodzi się. - To prawda, taka jest opinia - mówi pan Mieczysław, którego żona Bożena przebywa aktualnie na oddziale. - Ale to nie tak, każdy z nas umrzeć musi, a tu jest Ameryka. Gdyby było źle, uciekłbym wraz żoną, bo krzywdy nie dam jej zrobić. Jesteśmy razem pół wieku. Personel? Więcej niż święty. Żona nie chciała tutaj, a ja mówię jej - co we dwoje w domu zrobimy? Ty będziesz płakać, ja będę płakał i co?
- Dziś żona pana Mieczysława mówiła, że pewnie trzeba orkiestrę zaprosić, bo czuje się na tyle dobrze, że mogłaby tańczyć - wtrąca dr Beata Ulatowska, ordynator Oddziału Medycyny Paliatywnej. - To niejedyny taki przypadek, że jeden z małżonków dniami całymi przesiaduje przy drugim, ciężko chorym. Miałyśmy pana, który szedł do domu jedynie nocować, a i tak z domu dzwonił pytać. Kiedyś, gdy żona zmarła, rozpacz męża była tak wielka, że i on kilka dni później odszedł. Przez wiele wspólnych lat więzy między nimi były na tyle silne, zacieśniły się zresztą w dniach ostatnich, że nie dał sobie rady z pustką wokół.
- Hospicjum to także życie, gdzie ludzie stawiają sobie cele - przekonuje Zuzanna Jabłoń-Wójcik. - Miałyśmy pana, samotnego, na którego nikt nie czekał, nikt nie odwiedzał. Chcę dożyć 70, urodzin, koniecznie, powtarzał. Dlaczego? Bo na nekrologu lepiej wygląda. Doczekał. Podarowałyśmy mu torcik urodzinowy... .
Beata Ulatowska mówi, że czasem realizację planów trzeba przyspieszyć, wyprzedzić czas ostateczny i wspomina pacjenta około czterdziestki, ojca kilkorga dzieci, który trafił do hospicjum w kiepskim stanie. - Jak stąd wyjdę, ochrzczę syna - powtarzał. - Chrzciny zaplanowałem na lipiec.
- Stan pacjenta pogarszał się jednak. Przekonaliśmy rodzinę, że trzeba się spieszyć. W drugi dzień Wielkanocy były chrzciny w naszej kaplicy, potem przyjęcie. Krótko po chrzcinach mężczyzna odszedł. Udało się, tym razem, oszukać śmierć - mówi Beata Ulatowska.

Niedokończony rysunek
Michał miał niewiele ponad 20 lat, chciał żyć, bardzo chciał. Choroba przyszła nagle. Trafił do hospicjum. - Ciągle czekał na matkę, wpatrywał się w okno całymi dniami - zamyśla się Beata Ulatowska. - Ona przychodziła jednak sporadycznie. Miał niesamowity talent do malowania, rysowania. Kupowałyśmy mu kredki, długopisy, kartony. Jeden z jego rysunków jest w księdze pamiątkowej, którą prowadzimy. Nie zdążył go skończyć.
- Pani Teresa kochała poezję, kochała tak bardzo, że sama zaczęła pisać wiersze, leżąc tu u nas - wchodzi w słowo Karolina Wojtysiak. - To były osobiste wiersze. Już po jej śmierci, tomik wydali jej przyjaciele. Albo pani, która malowała. Przyszła do nas ze sztalugami. Uparła się, że ofiaruje nam obrazy. Pozostały po niej dwa, są na oddziale.

Nikt nie odchodzi w samotności
- Ze śmiercią nie można się oswoić - twierdzi pani ordynator. - Najtrudniej jest przekazać rodzinie niepomyślną wiadomość o rokowaniach pacjenta, powiedzieć, że to koniec. Czasem to ponad moje siły. Czasem mówię oddziałowej, że nie dam rady, że odchodzę z hospicjum. Mija jednak czas doła i znowu chce się pracować, żyć. Każda śmierć zostaje w nas.
Dr Beata Ulatowska przyznaje, że ludzie umierają różnie: - Jedni zasypiają we śnie. Niektórzy odchodzą z pełną świadomością i taka śmierć jest, moim zdaniem, najgorsza. Pamiętam kobietę, która potwornie bała się śmierci. Odeszła wtulona w pielęgniarkę. Tu u nas nikt nie odchodzi w samotności. Na zawsze zapamiętam śmierć pewnej kobiety, przy której fizycznie nie byłam wówczas, a jednak byłam. Kiedy konała, zadzwoniła jej córka i przez telefon relacjonowała jej ostatnie godziny, minuta po minucie, przez pół nocy. Emocje? Człowiek jest tylko człowiekiem. Wie pan, co jest budujące? Kiedy rodzina przychodzi po śmierci najbliższego i dziękuje nam. Bywa, najbliżsi tych, co odeszli, utrzymują z nami wieloletni kontakt. Dzwonią z życzeniami świątecznymi, nawet imieninowymi, pamiętają, kiedy ktoś z nas ma swoje święto.

Niech będzie uśmiech
- Niech pani doktor coś wstrzyknie, żeby tylko nie bolało, albo żeby się już skończyło - jakże często lekarze i pielęgniarki słyszą takie prośby.- Kiedy ból mija, jest uśmiech i to jest taka fantastyczna nagroda - kontynuuje Beata Ulatowska.- Proszę koniecznie podkreślić, że z hospicjum pacjenci także wychodzą i żyją potem w miarę normalnie. Przewlekła choroba nowotworowa to nie jest wcale wyrok, jak wielu sądzi. Do naszej poradni trafiają pacjenci z taką chorobą, przyjeżdżają sami samochodami. Trzeba, po prostu mierzyć się z chorobą i walczyć.

Aniołowie bez skrzydeł
- Pamiętam ból, ogromny ból - pisała pani Ewa w dzienniku, który po jej śmierci córki przekazały personelowi hospicjum. - Córki zadzwoniły po pogotowie. Obudziłam się... nie wiem gdzie. Zapamiętałam szaro-beżowe drzwi i ja wpatrująca się w nie. Bałam się ruszyć, poruszyć, żeby ból nie powrócił, ale nic takiego się nie zdarzyło. Biegało natomiast obok kilka Aniołów, tak już zawsze będę te wszystkie panie nazywać, wszystkie miłe, uśmiechnięte, zawsze gotowe do niesienia pomocy, zwłaszcza w nocy, kiedy ból wydaje się większy niż zwykle. Dla mnie one wszystkie, to Anioły z miasteczka Aniołów...
Raz w roku, w święto Trzech Króli, w sieradzkim klasztorze odprawiana jest msza święta za zmarłych w sieradzkim hospicjum. Mszę odprawia ksiądz Zygmunt, nasz kapelan. Kościół pęka wtedy w szwach. Rocznie odchodzi tutaj od 200 do 250 osób. -To msza za wszystkie nasze duszki - mówi Karolina Wojtysiak.- Wymieniamy je z imienia i nazwiska, wszystkie, co do jednej.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sieradz.naszemiasto.pl Nasze Miasto