Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Sieradzka okulistka Martyna Pieniążek niesie pomoc mieszkańcom Afryki. Jak trafiła na misje na tzw. Czarnym Lądzie?

Paweł Gołąb
Fot. archiwum prywatne
W oku Afryki. Tak symbolicznie można określić misję sieradzanki Martyny Pieniążek, która kilkukrotnie już odwiedziła tak zwany Czarny Kontynent niosąc tam lekarską pomoc jako okulistka. Wsparcie medyczne pozwala mieszkańcom kilku afrykańskich krajów pokonać bariery, z którymi nie mogli sobie poradzić ze względu na problemy ze wzrokiem.

Martyna Pieniążek jest lekarka misyjną związaną z grupą Okuliści dla Afryki oraz projektem „Leczymy z misją”. Odbyła trzy misje kliniczne – w Tanzanii, Kenii i Ugandzie. O pobytach w Afryce opowiadała w Spółdzielczym Domu Kultury w Sieradzu podczas prezentacji multimedialnej „Okuliści w Afryce” wraz ze swoim narzeczonym i asystentem okulistycznym na misji w Ugandzie Michałem Prokuratem.
Jak sieradzanka trafiła do aż do Afryki? Jak odpowiada Martyna Pieniążek, złożyła się na to niejedna okoliczność. – To było moje marzenie od dzieciństwa, żeby działać humanitarnie. Od dawien dawna też podróżowałam - to było coś z czym byłam zaznajomiona od dziecka, ponieważ rodzice zabierali nas w różne miejsca. No i Afryka jest tym miejscem, z myślą o którym jest organizowana różnego rodzaju pomoc. Próbowałam dołączyć między innymi do Lekarzy Bez Granic, ale niestety okazało się, że nie przyjmują okulistów. Szczęśliwie, zupełnie przez przypadek trafiłam na panią doktor Iwonę Filipecką, która zawiązała Okulistów dla Afryki. To nie jest sformalizowane stowarzyszenie, to po prostu grupa ludzi, którzy postanowili zrobić razem coś dobrego. Stąd znalazłam się właśnie w Afryce. Nie miałam wcześniej żadnych predylekcji do tego miejsca na świecie. Ten region nie interesował mnie wcześniej za bardzo, równie dobrze mogłaby to być więc Antarktyda, Tadżykistan czy Gujana Francuska. Okazało się, że jest tam tak kolorowo, tak ciekawie, tak zupełnie inaczej niż u nas, że Afrykę prawdziwie pokochałam.
Jak miejscowi przyjmują Waszą pomoc? – Zupełnie normalnie, naturalnie. Działam w misjach, które są tam już od dawna. W Tanzanii jest polski ksiądz, który od dwudziestu kilku lat prowadzi swoją parafię, zbudował ośrodek zdrowia i przyjeżdżają tam systematycznie polscy wolontariusze. W Kenii byłam w ośrodku założonym przez Włochów, którzy też działają tam regularnie od kilkudziesięciu lat. Miejscowa ludność jest już więc przyzwyczajona do tego, że może liczyć na pomoc zdrowotną. Co jest jednak ważne, w większości tych miejsc działa to w taki sposób, że ludzie ponoszą pewne, ale bardzo niewielkie koszty. Staramy się w ten sposób nie zaburzać lokalnego rynku, nie chcemy rujnować Afryki uzależnieniem od pomocy międzynarodowej, co było robione na ogromną skalę i zyskało miano przemysłu humanitarnego.
- W naszej grupie robimy wszystko sami – dopowiada sieradzanka. - Ja i mój narzeczony własnymi rękami wnosimy kartony leków na trzecie piętro bez windy do naszego mieszkania, potem wraz ze zużytymi okularami przekazanymi podczas zbiórek w Polsce pakujemy do walizek i zabieramy. W Afryce docieramy bezpośrednio do potrzebujących i osobiście się nimi zajmujemy. Bez żadnych organizacji, pośredników. To wymaga dużo czasu, zaangażowania, myślenia, ale dzięki temu jest największa z możliwych radość i spełnienie. Mimo ogromnego nakładu sił, pieniędzy, czasu, emocji, jakie wkładam w te misje, zdecydowanie jest to dla mnie wygrana, ogromny zysk poznawczy i rozwojowy.
Kiedy mówimy o pomocy humanitarnej, w tym przypadku lekarskiej dla Afryki, okuliści nie przychodzą nam pierwsi do głowy. Ale to nie oznacza, że ich pomoc nie jest tam bardzo potrzebna? - Zgadza się. To jest pewien problem, który napotkałam, gdy próbowałam dołączyć do Lekarzy bez Granic czy Lekarzy Świata. Oni ratują życie, a okulista nie jest tą profesją, która w pierwszym rzędzie tym się zajmuje. Ale przecież wady wzroku występują tak jak tu w Polsce, tak i tam. Zdarza się, że dziecko z wadą wzroku - taką jak mam chociażby ja, minus trzy i pół - bez okularów zostaje pozbawione możliwości dalszej edukacji czy pracy. Dobierając i przekazując okulary ułatwiamy im codzienne życie. Pomagamy ludziom uczyć się, zarabiać. Nie ratujemy życia, ale pomagamy w jego rozwoju. Bo chodzi o to, by Afrykańczycy sami zatroszczyli się o swój los. Oni tego zresztą chcą, tylko byli pozbawiani takiej możliwości przez źle działającą do tej pory pomoc humanitarną.
Czyli chodzi o działanie poprzez zasadę „nie dać ryby tylko wędkę”. – Właśnie tak. Jestem przekonana, że stanowimy taki malutki klocuszek w układance na drodze ku usamodzielnieniu się Afryki.
To było pewnie wielkie wyzwanie: pojawić się na kontynencie, o którym tak naprawdę niewiele wszyscy wiemy? - Dobrze przygotowywałam się do wyjazdów. Przeczytałam mnóstwo książek. I o historii, i o synkretyzmie religijnym, bo to też istotna sprawa, lokalizujemy się przecież na misjach katolickich. Było dużo przygotowań nie tylko pod kątem wiedzowym, ale także mentalnym i psychicznym.
Ta Afryka już zostaje na stałe, czy są kolejne wyzwania w głowie? – Afryka jest taka ogromna, ciekawa, kolorowa i wielowymiarowa, że to jest wyzwanie na całe życie.
Co sprawiło największa trudność na miejscu? - Zrozumienie, że tam jest po prostu inaczej. Trzeba poukładać sobie wszystko w głowie i zareagować na te bardzo konkretne lokalne potrzeby.
A największa radość? – Oczywiście udane interwencje. Jak w przypadku dziewczynki, która praktycznie nie widziała, a dzięki naszym okularom mogła wrócić do szkoły. Takich przykładów są setki i o to właśnie chodzi. To jest to coś, co wciąż pcha do przodu…

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sieradz.naszemiasto.pl Nasze Miasto